"Gosia wiele razy uspokajała mnie podczas meczów. Kiedy reagowałem zbyt impulsywnie często mówiła mi, że na koszykówce świat się nie kończy" - przypomniał były trener Lotosu Gdynia i reprezentacji Polski Krzysztof Koziorowicz. Mistrzyni Europy z 1999 roku zmarła w piątek rano czasu australijskiego w szpitalu w Brisbane.

Są sytuacje, kiedy trenerzy mają w trakcie meczów problemy z opanowaniem nerwów. Tymczasem "Ptysiu" prezentowała bardzo racjonalne podejście do życia i koszykówki. Kiedy zdarzało mi się, że nie mogłem powstrzymać emocji, Małgosia Dydek zawsze starała się mnie uspokoić i zazwyczaj powtarzała - trenerze, koszykówka to nie wszystko. Na tym świat się nie kończy. Trzeba oszczędzać zdrowie- wspomina aktualny szkoleniowiec CCC Polkowice.

Koziorowicz podkreśla, że Małgorzata Dydek była wielkim autorytetem dla młodych zawodniczek nie tylko z racji swoich koszykarskich umiejętności i dokonań. Ona zawsze znalazła dla nich czas i starała się otoczyć niemalże matczyną opieką. Próbowała też doradzać i pomagać w każdej sytuacji. Miała też inną niezwykle sympatyczną cechę - potrafiła żartem, jakimś dowcipnym stwierdzeniem natychmiast rozładować napiętą atmosferę- dodał Koziorowicz.

Po meczach Gosia z reguły od razu nie schodziła do szatni. Zazwyczaj siadała na ławce, a wokół niej biegały dzieci, z którymi się bawiła i rozmawiała - powiedział 54-letni szkoleniowiec.

Były trener reprezentacji twierdzi, że "Ptysiu" nie miała żadnych kompleksów związanych ze swoim wzrostem. Kiedy byliśmy w Stanach Zjednoczonych widziałem, jak zwykli ludzie podchodzili do niej, pytali o różne rzeczy, a szczególnie ile ma wzrostu i chcieli sobie zrobić z nią zdjęcie. Za każdym razem Gosia z uśmiechem udzielała wszystkim wyczerpujących odpowiedzi i zawsze, chociaż to mogło być męczące, stawała do wspólnych fotek- podsumował Krzysztod Koziorowicz.

Jedna z najlepszych polskich koszykarek w historii zmarła w piątek rano czasu australijskiego w szpitalu w Brisbane. Miała 37 lat. Od tygodnia znana z parkietów europejskich i WNBA Dydek przebywała w stanie śpiączki farmakologicznej po tym, jak straciła w domu przytomność i doszło do zatrzymania pracy serca. Osierociła dwóch synów: Davida i Aleksandra. Była w czwartym miesiącu ciąży.