20. października we Wrocławiu ruszą mistrzostwa świata w podnoszeniu ciężarów. To druga po mistrzostwach świata w siatkówce plażowej najważniejsza impreza sportowa w naszym kraju odbywająca się w tym roku. "Taki realny plan to dwa medale - udałoby się wtedy utrzymać poziom z igrzysk olimpijskich. Po cichu marzę o trzech krążkach" - mówi w rozmowie z naszym dziennikarzem Szymon Kołecki, prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów.

Maciej Jermakow: Chyba odetchnął pan z ulgą, patrząc na obecny stan przygotowań do mistrzostw świata. Kilka miesięcy temu, gdy zapadła decyzja o przeniesieniu zawodów z Warszawy do Wrocławia, tak miło nie było.

Szymon Kołecki, prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów: Rzeczywiście, wesoło nie było, ale dramatycznie też nie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że czeka nas sporo pracy. Ale udało się. Ostateczną weryfikacją tego wszystkiego będą oczywiście same mistrzostwa.

Co zostało jeszcze do zrobienia przed startem?

Najwięcej pracy czeka nas na kilka dni przed rozpoczęciem. Przygotowanie hali, dopięcie wszystkich umów, ostateczna rezerwacja hoteli... W każdej dziedzinie, która składa się na organizację, będzie coś do zrobienia w ostatnim momencie.

Czegoś się pan obawia - może wyniku sportowego?

Nie, choć oczywiście chciałbym, by medali było jak najwięcej. Każdej utraconej szansy będzie mi szkoda.

Na jakie wyniki możemy liczyć?

Taki realny plan to dwa medale - udałoby się wtedy utrzymać poziom z igrzysk olimpijskich. Po cichu marzę o trzech krążkach.

Marzymy też o tym, by dopisali kibice, tym bardziej, że zysk z biletów będzie przeznaczony na szczytny cel.

Myślę, że fani zapełnią halę do ostatniego miejsca, pewnie też dzięki temu, że dochód z wejściówek będzie przeznaczony na rehabilitację córki Bartłomieja Bonka. Wierzę, że kibice będą zadowoleni z tego, co zobaczą.

Czego życzyć organizatorowi na ostatni miesiąc przed startem?

By starczyło nam czasu, to jest najważniejsze. Ale jestem przekonany, że wszystko będzie OK.