26 dzień stycznia przyniósł tragiczne wiadomości. W Kalifornii rozbił się śmigłowiec. Na pokładzie maszyny razem z 9 innymi osobami był Kobe Bryant, legendarny koszykarz, przez całą karierę związany z Los Angeles Lakers. Koszykarz, który miał obsesję doskonałości.

Tuż po narodzinach nietrudno było przewidzieć, kim zostanie młody Kobe. Jego ojciec, Joe Bryant pod koniec lat 70. XX wieku był zawodowym koszykarzem i występował w amerykańskiej lidze NBA. W 1984 roku przeniósł się jednak z rodziną do Włoch, by grać w tamtejszych drużynach. 6-letni Kobe w trakcie pobytu w Europie nauczył się języka włoskiego, ale też po raz pierwszy wziął do swoich rąk koszykarską piłkę.

Pamiętam jak byłem dzieciakiem i dostałem swoją pierwszą prawdziwą piłkę do kosza. Uwielbiałem ją dotykać i czuć w dłoniach. (...) Uwielbiałem też jej dźwięk - stuk, stuk, stuk - kiedy odbijała się od parkietu. Jej świeżość i przejrzystość, jej przewidywalność. Dźwięk życia i światła. To właśnie sprawiło, że pokochałem tę piłkę i grę w koszykówkę. To podstawa całego mojego rzemiosła. Dzięki temu szedłem przez to wszystko, znosiłem cały wysiłek, który włożyłem w swoją karierę" - pisał na łamach swojej książki "Mentalność Mamby" Kobe Bryant.

Dzieciak, na którym się nie poznali

Kiedy Joe Bryant skończył karierę, razem z całą swoją rodziną wrócił do USA. Nastoletni Kobe trafił do Lower Merion High School, gdzie miał okazję po raz pierwszy zaprezentować swoje umiejętności koszykarskie. Szybko stał się najlepszym zawodnikiem szkolnej drużyny i doprowadził swoją ekipę do mistrzostwa stanowego.

Po ukończeniu szkoły średniej młody Bryant mógł przebierać w ofertach z najlepszych college'ów w kraju, jednak 17-latek zdecydował się od razu zgłosić do draftu NBA. Jeszcze przed wyborem spodobał się Los Angeles Lakers, ale ci wybierali dopiero z 24. numerem, więc była mała szansa na to, że Bryant będzie jeszcze wtedy dostępny. Ostatecznie z numerem 13. trafił do Charlotte Hornets, którzy wymienili go z Lakers za Vlade Divaca.

W 1996 roku rozpoczęła się jego kariera w NBA.

W swoich pierwszych latach Bryant zdobywał doświadczenie i awansował w drużynowej hierarchii. Od rezerwowego stał się wiodącą postacią zespołu i już jako 20-latek zaczął być porównywany do swojego wielkiego poprzednika Michaela Jordana. Jednak do wejścia na mistrzowską ścieżkę brakowało mu współpracy z wybitnym trenerem. Na jego szczęście w 1999 roku Los Angeles Lakers zatrudnili Phila Jacksona, legendarnego trenera Chicago Bulls.

Trzy mistrzostwa i wojna egoistów

To pod jego wodzą Kobe zaczął odnosić sukcesy na miarę swoich oczekiwań. Na parkiecie Bryant razem z centrem Shaquille'em O'Nealem stworzył zabójczy duet. Ci dwaj koszykarze poprowadzili swój zespół do trzech mistrzostw NBA z rzędu (2000, 2001, 2002), dominując rozgrywki na kilka lat.

Jednak już wtedy zaczęły ujawniać się egoistyczne zapędy Bryanta. "Mamba" nie zawsze potrafił się podporządkować do założeń taktycznych Phila Jacksona i wielokrotnie próbował grać "pod siebie". Uwierało go też to, że to O'Neal jest przedstawiany jako największa gwiazda Jeziorowców.

Pomimo zdobycia trzech mistrzostw Bryant, nie był zadowolony ze swojej pozycji w klubie. To w końcu doprowadziło do tego, że z drużyny odszedł O'Neal, a Lakers - po trzech tytułach z rzędu i dojściu do finału w 2004 roku - osunęli się w ligową przeciętność. W kolejnym roku nie awansowali do play-offów, a Bryant - mimo podpisania 7-letniego kontraktu - coraz częściej zaczął wspominać o odejściu.

Gra Lakers kręciła się wokół Bryanta, ale ten samodzielnie nie potrafił zapewnić sukcesu swojej drużynie. Bardziej obchodziły go indywidualne rekordy i nagrody, niż los zespołu. To, jak bardzo Bryant w tamtym czasie grał "pod siebie" pokazuje mecz z Toronto Raptors z 2006 roku, kiedy Bryant rzucił aż 81 punktów, ale miał zaledwie... 2 asysty. To do dziś drugi w historii wynik pod względem punktów zawodnika w jednym meczu, ale w drużynowym sporcie, jakim jest koszykówka, zbytniej chwały nie przynosi.

Powrót Jacksona i dwa tytuły

Po ponad roku przerwy, na ławkę trenerską Lakers wrócił Phil Jackson i mozolnie zaczął odbudowywać drużynę, opracowując skład wokół Bryanta.

To przyniosło efekty w 2008 roku, kiedy Bryant i spółka dotarli do finału NBA, gdzie musieli uznać wyższość naszpikowanych gwiazdami Boston Celtics. Rok później nie mieli już sobie równych wygrywając w finale w stosunku 4-1 z Orlando Magic Marcina Gortata. Kobe został też wtedy uhonorowany indywidualnie, zdobywając tytuł najlepszego zawodnika finałów.

Sezon później Bryant sięgnął z Lakers po ostatnie swoje mistrzostwo rewanżując się Boston Celtics w stosunku 4-3. Ostatni mecz serii był kwintesencją tego, jaką przemianę w swojej grze przeszedł Bryant. Od młodego zawodnika, któremu zależało na ciągłym zdobywaniu punktów, do gracza zespołowego, który potrafi współpracować. W decydującym spotkaniu Bryantowi bardzo słabo szło w ataku (tylko 6 celnych rzutów na 24 z gry), ale potrafił swoim zaangażowaniem w obronie i mądrym rozgrywaniem poprowadzić swoich kolegów do piątego mistrzostwa.

Ostatnie lata Bryanta w lidze to walka z czasem i swoim ciałem. Bryant, mimo znakomitych meczów, coraz częściej łapał kontuzje, które nie pozwalały mu na pokazanie pełni swoich niesamowitych umiejętności. Swoją karierę zakończył w 2016 roku, a w ostatnim meczu przeciwko Utah Jazz rzucił 60 punktów. Moje serce wytrzyma porażki, mój umysł zniesie harówkę, ale moje ciało wie, że czas się pożegnać - powiedział ogłaszając zamiar zakończenia kariery.

Godziny spędzone na siłowni i hali

Tajemnicą sukcesu Bryanta był nie tylko talent, ale przede wszystkim mentalność i nieustanna chęć pracy i zwyciężania. Phil Jackson wspominał, że na początku swojej pracy z Lakersami zauważył u Bryanta, że ten ma ciągłą obsesję na punkcie swoich zdobyczy indywidualnych i ciągle chce zdobywać coraz więcej punktów.

Bryanta wyróżniała też liczba treningów. Przez prawie 20 lat swojej kariery Kobe 4 razy w tygodniu ćwiczył na siłowni. W trakcie całej mojej kariery, niezależnie od tego, czy trwał właśnie sezon, czy były wakacje, pracowałem na siłowni przez 90 minut w poniedziałki, wtorki, czwartki i piątki. Mówiąc, że podnosiłem ciężary, mam na myśli naprawdę ciężką pracę, taką, po której jest się wyczerpanym i nie czuje się rąk. A po takich ćwiczeniach szedłem do hali i ćwiczyłem rzuty - pisał.

Do legendy przeszły też jego treningi na hali. Kiedy Phil Jackson przyjeżdżał do klubu, często na parkingu spotykał samochód Bryanta, w którym ten spał po porannym treningu. Poza obowiązkowymi zajęciami z zespołem, Kobe trenował też indywidualnie. Zawsze wychodziłem z założenia, że jeśli wcześnie rozpocznę dzień, będę mógł każdego dnia trenować więcej. Gdybym zaczynał o 11, mógłbym spędzać kilka godzin w hali, potem przez parę kolejnych odpoczywać, wracać na parkiet koło piątej i być tam do siódmej. Ale jeśli zaczynałbym o piątej rano i trenował do siódmej, mógłbym mieć drugi trening o jedenastej do drugiej po południu i potem jeszcze trzeci od szóstej do ósmej. Dzięki temu, że zaczynałem wcześniej, mogłem każdego dnia zafundować sobie dodatkowy trening - wyjaśniał w swojej książce "Mentalność Mamby".

Rysy na pomniku

Jednak na złotym pomniku gwiazdy koszykówki przez lata pojawiły się rysy. Skrajny indywidualizm w grze i chęć nagród doprowadziły do tego, że niektórzy koszykarze nie chcieli grać z Bryantem. Phil Jackson w pewnym momencie opisał go, jako zawodnika "nietrenowalnego".

Bryant miał też problemy z prawem. W 2003 roku 19-letnia Katelyn Faber, pokojówka z hotelu w Kolorado, oskarżyła zawodnika o gwałt. Sam Kobe potwierdził, że doszło do stosunku, ale zaprzeczył gwałtowi. Na czas procesu Bryant został aresztowany i mógł zagrać tylko w niektórych spotkaniach swojej drużyny. Sprawa została umorzona rok później, kiedy kobieta nie zgodziła się zeznawać w sądzie. Bryant przeprosił ją publicznie, a Faber złożyła jeszcze pozew cywilny, który jednak został zawieszony na specjalnych warunkach nie podanych do wiadomości publicznej. Spekulowało się, że Bryant mógł zapłacić kobiecie za wycofanie pozwu.

Zbyt wcześnie zakończony mecz

Kobe Bryant był bez wątpienia jednym z najlepszych koszykarzy w historii, ale też jednym z najwybitniejszych sportowców przełomu wieków. Swoją grą i podejściem do treningów zrewolucjonizował koszykówkę i sposób treningu w wielu dyscyplinach. Był wspaniałym kontynuatorem ery Michaela Jordana i swoimi osiągnięciami na stałe zapisał się w historii sportu.

Tragiczny koniec jego życia zaskoczył cały świat. Straszne też jest to, że razem z Bryantem, w katastrofie zginęła jego 13-letnia córka Gianna.

W 2016 roku w trakcie wywiadu po zakończeniu kariery, Bryant został spytany o to, jakie uczucia wywołuje w nim śmierć. Czuję się z nią komfortowo, to zrozumiałe. Nie możesz żyć bez śmierci, tak jak nie ma światła bez ciemności. Trzeba ją zaakceptować. (..) Nie wiem jak umrę, ale wiem, że umrę.

Opracowanie: