Mecz Wisły Kraków z Lechem Poznań w Krakowie wywołał spore zainteresowanie, na trybunach zasiadł prawie komplet - 30 128 widzów, co jest rekordem Wisły w tym sezonie. Liczna publiczność nie doczekała się bramek, a hit 27. kolejki ekstraklasy trochę rozczarował. Oba zespoły postawiły na otwarty futbol, bez zbędnej kalkulacji. Akcje szybko przenosiły się z jednego pola karnego na drugie, lecz brakowało klarownych sytuacji.

Mecz Wisły Kraków z Lechem Poznań w Krakowie wywołał spore zainteresowanie, na trybunach zasiadł prawie komplet - 30 128 widzów, co jest rekordem Wisły w tym sezonie. Liczna publiczność nie doczekała się bramek, a hit 27. kolejki ekstraklasy trochę rozczarował. Oba zespoły postawiły na otwarty futbol, bez zbędnej kalkulacji. Akcje szybko przenosiły się z jednego pola karnego na drugie, lecz brakowało klarownych sytuacji.
Zawodnik Wisły Kraków Krzysztof Mączyński i Miha Radut z Lecha Poznań /Stanisław Rozpędzik /PAP

Na początku spotkania groźnie główkował Arkadiusz Głowacki, ale piłka poszybowała tuż nad poprzeczką. Potem więcej pracy miał jednak Łukasz Załuska, który po ładnej akcji Szwajcar Darko Jevtica w ostatniej chwili ubiegł Macieja Makuszewskiego. Bramkarz gospodarzy potem nie bez kłopotów obronił strzał Radosława Majewskiego.

W końcówce pierwszej odsłony defensywa Lecha kilkakrotnie znalazła się w opałach. Najlepszej okazji nie wykorzystał Rafał Boguski, który otrzymał idealne podane od Patryka Małeckiego, ale z kilkunastu metrów huknął wysoko nad bramką.

W drugiej połowie tylko przez 20 minut obu drużynom udało się utrzymać niezłe tempo, choć piłkarzom nie można było odmówić zaangażowania. Wiele ataków było jednak trochę "szarpanych", brakowało dokładności w rozgrywaniu akcji czy precyzji przy strzałach z dystansu.

Załuskę próbowali zaskoczyć m.in. Majewski i Abdul Aziz Tetteh, ale bramkarz "Białej Gwiazdy" był mocnym punktem swojej drużyny. Jego vis a vis Słowak Matus Putnocky miał jeszcze mniej okazji do interwencji, bowiem wiślacy w piątkowy wieczór byli na bakier z celnością. Przez 90 minut nie oddali ani jednego strzału w światło bramki.

Pod koniec spotkania rezerwowy napastnik gości Nicki Bille Nielsen, który wrócił na boisko po półrocznej przerwie, kilka razy zaabsorbował obronę Wisły. Duńczykowi zabrakło jednak szczęścia i trochę ogrania po tak długiej pauzie.

(az)