"Plan na sobotę jest prosty: pojechać lepiej niż dzisiaj" - zapowiada w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Maciejem Jermakowem Mirosław Daniszewski po pierwszym dniu finału Drużynowych Mistrzostw Świata w ice speedwayu. Polacy zajmują na razie czwartą pozycję. O samej dyscyplinie mówi krótko: "Jestem tym tak zarażony, że nie wyobrażam sobie życia bez tego sportu. Potrzebuję go jak powietrza".

Maciej Jermakow: Jak pan ocenia swoją jazdę dzisiaj? Świetnie radził sobie Grzegorz Knapp. Szkoda tylko tych kłopotów z motocyklem.

Mirosław Daniszewski: Tak, Grzegorz radzi sobie świetnie. On ściga się z tymi zawodnikami w Grand Prix, tak że prezentuje mniej więcej ten sam poziom. Mój poziom jest jednak inny. Jeżeli nie dorzucimy z Pawłem Strugałą więcej punktów, to końcowy wynik będzie mniej więcej taki jak obecnie (po pierwszym dniu zawodów Polacy zajmują czwarte miejsce - RMF FM).

Relacje między reprezentacjami są bliskie? Pomagacie sobie? Rozmawiacie?

Jak najbardziej. Atmosfera na lodzie - a mamy tu w Sanoku ścisłą światową czołówkę - i atmosfera w klasycznym speedwayu to są dwie różne rzeczy. Tutaj mogę w każdej chwili podejść do Krasnikova (Rosjanin Nikołaj Krasnikow, obecnie jeden z najlepszych na świecie reprezentantów tej dyscypliny - RMF FM) czy do każdego innego zawodnika, zapytać o radę, a on mi jej udzieli. Ci ludzie mają zupełnie inne doświadczenie na lodzie niż my. Atmosfera jest naprawdę bardzo rodzinna.

Pan już od wielu lat ściga się na motocyklu. Co jest takiego pociągającego w jeździe na lodzie, że wybrał pan tę dyscyplinę?

Jest podobna do klasycznego speedwaya. Kiedyś zakochałem się w klasycznym speedwayu, jeździłem przez wiele lat. Obecnie jeżdżę na lodzie i bardzo to lubię. Jestem tym tak zarażony, że nie wyobrażam sobie życia bez tego sportu. Ja potrzebuję tego jak powietrza.

Jak przygotowuje się motocykl do tego, by jeździć szybko na lodzie?

Przede wszystkim rama jest bardzo masywna. Maszyny są uteleskopowane podobnie jak crossowe, bo lód się bardzo mocno kruszy i potrzebne są porządne teleskopy z przodu i z tyłu.

I to, co widać gołym okiem, czyli bardzo masywne kolce.

Prawie trzycentymetrowe. To one nas trzymają na lodzie, dzięki nim mamy bardzo dobrą przyczepność, jedziemy jakby "wbici" w lód.

Plan na sobotę? Oprócz dobrej zabawy.

Jechać lepiej niż dzisiaj. Życie ten plan zweryfikuje, ale mam nadzieję, że faktycznie wypadniemy lepiej, bo "przetarcie" już było.