Bartłomiej Bonk, medalista Igrzysk Olimpijskich w Londynie szykuje się do startu na mistrzostwach świata w podnoszeniu ciężarów. Jak mówi naszemu dziennikarzowi, nie liczy na podium. Po kłopotach rodzinnych, sukcesem jest dla niego już znalezienie się w kadrze biało-czerwonych.

Patryk Serwański: Czy dla całej waszej grupy fakt, że mistrzostwa odbędą się we Wrocławiu jest czymś istotnym?

Bartłomiej Bonk: Oczywiście! To bardzo ważne mistrzostwa, chcemy wypaść jak najlepiej. Ja już dwa razy startowałem na największych imprezach w naszym kraju i mogę powiedzieć jedno - atmosfera, która była na trybunach nie da się porównać z niczym innym. Liczę na to, że kibice będą nam pomagać, a my będziemy dawać z siebie maksimum tego co potrafimy.

Pan i Adrian Zieliński dzięki sukcesom na igrzyskach zwiększyliście zainteresowanie waszą dyscypliną. Myśli pan, że dzięki temu we Wrocławiu atmosfera będzie jeszcze gorętsza?

Ciężary to piękny, wspaniały sport. Czysta walka zawodnika z ciężarem. Wychodzimy na pomost i walczymy nie tylko ze sztangą, z rywalami, ale także z własną psychiką. Kibicom może się to podobać. Mam nadzieję, że trybuny będą pełne i że wszyscy będą nas gorąco dopingować.

Mistrzostwa świata wracają do Hali Stulecia po stu latach. Wtedy to był cud techniki, dziś - zabytek. Wtedy o medale walczono w Breslau a teraz we Wrocławiu.

Tak zgadza się. Fajna historia, ale mówię: my jesteśmy profesjonalistami. Nie ważne gdzie - ważne, że walczymy o medal mistrzostw świata i chcemy spisać się jak najlepiej.

Zgodzi się pan z tezą, że podnoszenie ciężarów jest jednak dość przewidywalne. Rzadko zdarza się, by ktoś z drugiego szeregu miał szansę walki o medale.

Niekoniecznie musi tak być. Po zamianach, które pojawiły się kilka lat temu, że możemy zmieniać ciężary o kilogram a nie o dwa i pół, niespodzianek jest więcej. Wiadomo, zawodnicy są różnie przygotowani, ale na zawodach dochodzi presja, która powoduje, że nic nie jest niemożliwe. Jedni radzą sobie z tym lepiej, inni gorzej. Nie można rozdawać medali przed startem.

Ważnym aspektem zawodów jest to, co dzieje poza pomostem. Za kulisami, przy stoliku sędziowskim. Taktyka, zmiany ciężarów, przechytrzenie przeciwnika - to też wanny element waszej dyscypliny.

To bardzo istotne. Zawodnik idzie na pomost i podnosi, ale to w kuluarach rozgrywa się niemniej ważna walka. Trener pilnuje i sprawdza, co robią inni. Czy rywale zwiększają ciężary, czy nie. Trzeba szybko reagować, bo ułamki sekund mogą decydować, kto z dwójki zawodników pierwszy będzie dźwigał konkretny ciężar. To też ma znaczenie. To bardzo ciekawe, ale kibice będący na hali tego akurat nie widzą.

Co pana zadowoli we Wrocławiu? Dźwignięcie konkretnego ciężaru, czy miejsce?

Mnie cieszy już sam fakt, że zakwalifikowałem się na te mistrzostwa i że w nich wystartuje. Po tym, co mnie spotkało w poprzednim roku to sukces. Udało mi się w tym odnaleźć, wróciłem do sportu. Liczę po prostu na dobry występ, zaliczane podejścia. Wynik to drugorzędna sprawa. Jeśli będę zadowolony z siebie, to i miejsce będzie w porządku.