"W plebanii kościoła w Katowicach-Szopienicach, gdzie w piątek doszło do tragicznego wybuchu, od lat trwał konflikt pomiędzy parafią a rodziną, która tam mieszkała; jego tłem były kwestie finansowe" - powiedział PAP biskup diecezji katowickiej Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego Marian Niemiec. Katowicka prokuratura została powiadomiona o liście wskazującym, że piątkowy wybuch kamienicy w Katowicach mógł być rozszerzonym samobójstwem.

Do wybuchu - najprawdopodobniej gazu - doszło w piątek ok. 8.30 rano w Katowicach-Szopienicach. Początkowo wydawało się, że siedem osób, które przebywały w probostwie parafii ewangelicko-augsburskiej w chwili eksplozji, wyszło z katastrofy cało, niektóre z obrażeniami niezagrażającymi życiu. Potem okazało się, że mieszkały tam jeszcze matka i córka - ich ciała odnaleziono w gruzowisku po południu - a także mąż jednej z tych kobiet, który został przewieziony do szpitala.

Dziennikarze "Interwencji" Polsatu poinformowali, że otrzymali wysłany kilka dni przed tragedią list podpisany przez całą tę trójkę. Jest w nim zapowiedź rozszerzonego samobójstwa. Autorzy listu wskazują, że, będąc w ciężkiej sytuacji, o pomoc zwróciły się do księdza, u którego zamieszkiwały i dla którego pracowały. "Osoby, które napisały list wskazały, że w trakcie pracy czuły się oszukane przez duchownego. Jak wynika z treści pisma, ofiary starały się o mieszkanie, aby opuścić parafię" - cytuje redakcja "Interwencji".

Zostaliśmy powiadomieni, że taki list został skierowany przez tę rodzinę. Prokurator podjął działania, żeby zabezpieczyć ten list i sprawdzane będą okoliczności, które są w nim podnoszone - powiedziała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach Marta Zawada-Dybek.

Przypomniała, że śledztwo jest na początkowym etapie. Przez cały czas prowadzimy intensywne czynności, które mają służyć wyjaśnieniu okoliczności tej tragedii. Wszystkie pojawiające się okoliczności mogące mieć znaczenie dla tej sprawy były i są przedmiotem wyjaśnień ze strony prokuratury - oświadczyła.

„Nie jest tak, że te osoby były bez środków do życia”

Informację o nieporozumieniach w plebanii potwierdził w rozmowie z PAP biskup Niemiec. Ten konflikt trwał od wielu lat, to był konflikt, który oparł się również o sąd. Sąd przyznał rację parafii - powiedział duchowny.

Jak dodał, tłem nieporozumień były kwestie finansowe. Według biskupa, rodzina, która przed laty zajmowała się kościołem, mieszkała w plebanii i była utrzymywana przez parafię - nie płaciła czynszu, czy za media. Od ładnych paru lat te osoby tylko sobie mieszkały i się sądziły z parafią - wskazał bp Niemiec. Nie jest też tak, że te osoby były bez środków do życia, otrzymywały emeryturę, pani pracowała - dodał.

Pytany, czy po opublikowaniu treści listu doszedł do przekonania, że nie był to wypadek, a celowo wywołany wybuch, biskup odpowiedział: Tak pomyślałem - że to jest jednoznaczne, że chciano zrobić krzywdę chyba nie tylko sobie. Jak ocenił, że było to rozszerzone samobójstwo "związane z zabójstwem innych".

Nie mogę sobie tego inaczej wytłumaczyć. Czy usprawiedliwieniem będzie brak wyobraźni - że nasze mieszkanie wyleci w powietrze, skoro nad nami jest jeszcze jedno i drugie piętro? - powiedział i podkreślił, że ofiar mogło być znacznie więcej. Mogło zginąć więcej mieszkańców plebanii oraz osoby w sąsiednich budynkach. Czy było to brane pod uwagę, co się mogło stać i co się stało? - pytał retorycznie.

Biskup nie zgadza się z tym, co w liście napisała rodzina

Odnosząc się do treści listu, biskup powiedział, że jest tam "wiele rzeczy, które mijają się z prawdą". To jest granie na uczuciach (...) W tej chwili ktoś, kto to będzie czytał, będzie mógł oskarżać parafię, natomiast trzeba poznać i drugą stronę, jak to wszystko wyglądało - wskazał bp Niemiec.

Trzy dni po wybuchu do redakcji "Interwencji" telewizji Polsat wpłynął list, podpisany przez trzy osoby, które zajmowały mieszkanie na terenie plebanii: dwie kobiety, które zginęły i mężczyznę, który trafił do szpitala. Jeśli ktoś się zastanawia, jak doszło do tej tragedii w Katowicach-Szopienicach to oto kilka słów wyjaśnienia - tak zaczyna się list, który wpłynął do redakcji w poniedziałek. Pismo zostało wysłane z Katowic w środę, dwa dni przed wybuchem kamienicy.

"Nie pozostało nam nic innego jak rozszerzone samobójstwo, a tabletki nasenne pozwolą nam odejść skutecznie i po cichu" - napisano w liście, cytowanym przez Polsat. Autorzy listu wskazują, że, będąc w ciężkiej sytuacji, o pomoc zwróciły się do księdza, u którego zamieszkiwały i dla którego pracowały. "Osoby, które napisały list wskazały, że w trakcie pracy czuły się oszukane przez duchownego. Jak wynika z treści pisma, ofiary starały się o mieszkanie, aby opuścić parafię" - cytuje redakcja "Interwencji".

"Cały czas starałam się myśleć, że mimo wszystko to był wypadek"

W szpitalu przebywają jeszcze trzy osoby: siostry w wieku 3 i 5 lat oraz ich mama. Dziewczynki są w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka, wracają do zdrowia. Towarzysząca im mama, Joanna Ucińska nie wymaga leczenia.

Pytana w poniedziałek o najnowsze doniesienia dotyczące przyczyn wybuchu, stwierdziła, że "cały czas stara się myśleć, że mimo wszystko to był wypadek".

Pani Joanna - jak mówiła - nie znała dobrze osób, które zginęły, choć wprowadzając się na parafię wiedziała, że wokół tych lokatorów jest "sytuacja konfliktowa".

Nie utrzymywaliśmy bliskich relacji. Starszą panią spotykaliśmy rzadko; panie zawsze były miłe (...). Byli dosyć wycofani, nie spoufalali się z nikim, ale mimo wszystko nie sądziłam, że wpadną na taki pomysł - próbę samobójczą, gdzie chce się zabrać ze sobą innych ludzi - powiedziała pani Joanna.

W rozmowie z dziennikarzami poszkodowana relacjonowała, że początkowo wraz z mężem mieli wyrzuty sumienia związane z możliwością zapobieżenia katastrofie lub uniknięcia obrażeń, gdyby np. wyszli z dziewczynkami do przedszkola kilkanaście minut wcześniej.

Ale nie mogliśmy temu zapobiec, nie wiedzieliśmy, co się wydarzy - oceniła pani Joanna Ucińska, wskazując, że do ocalenia jej i dzieci przyczyniło się kilka elementów, m.in. to, że byli już w przedpokoju, oraz że zniszczona siłą wybuchu ściana w pobliżu była nie ceglana, a kartonowo-gipsowa.

Moja mama powiedziała, że tego dnia było tam po prostu mnóstwo aniołów (...). Tak jakby Pan Bóg wiedział, że to się wydarzy, że jest to nieuniknione - bo ci ludzie podjęli najwyraźniej taką decyzję - ale tak wszystko zorganizował, żeby nikt inny nie ucierpiał - powiedziała ocalona z katastrofy kobieta, podkreślając, że wprawdzie jej córki zostały ranne, ale nie muszą walczyć o życie.

Nie ucierpieli również robotnicy, którzy tego dnia mieli remontować przeznaczone dla uchodźców mieszkanie na poddaszu, ale zdecydowali, że pogoda bardziej sprzyja kładzeniu dachówki z tyłu budynku - dlatego nic im się nie stało. To też jest palec boży - oceniła żona luterańskiego księdza.

Jak mówiła, w dniu katastrofy nie czuła w mieszkaniu zapachu gazu, wyczuł go jednak na klatce schodowej jej mąż. Poszedł zapytać lokatorów ze zniszczonego później mieszkania, czy oni również czują ten zapach, ale mieli odpowiedzieć, że nie. Potem wikary poszedł do nich jeszcze raz, żeby poinformować, że zakręcił główny zawór gazu i powiadomił pogotowie gazowe.

W jakim stanie są dwie dziewczynki, które ucierpiały w katastrofie?

Joanna Ucińska oceniła, że stan jej córeczek jest stabilny i poprawia się. Jest coraz lepiej. Dostają środki przeciwbólowe, ale z każdym dniem mają coraz lepsze humory (...). Jest stabilnie, wygląda na to, że obrażenia będą się goić. Więc na ten moment nie jest źle - oceniła poszkodowana.

Starsza córka ma złamane nogi i inne rany, młodsza poparzoną twarz. Z tego, co mówią lekarze - to idzie ku dobremu. Będzie się to wszystko goić, nie trzeba za mocno ingerować w ten proces - dodała. Dziewczynki bardzo ucieszyła wiadomość, że odnalazł się jeden z mieszkających z nimi kotów - Miluś. Mają nadzieję, że odnajdzie się też kotka Szarotka.

Pani Joanna oceniła, że dzieci powoli oswajają się z sytuacją. Na początku bardzo przeżywały, płakały, mówiły: domek się zawalił, domek wybuchł. Starsza córka bardzo martwiła się o koty (...). Staramy się - może to dziwnie zabrzmi - patrzeć na pozytywne aspekty tej sytuacji. Mówimy o tym, że będzie nowy domek, że kupimy nowe łóżeczko. Rozmawiamy o tym, że widziały z bliska prawdziwych strażaków i policjantów, że jechałyśmy karetką na sygnale. Jakoś próbują poukładać to sobie w głowie - opowiadała mama rannych dziewczynek, które są także pod opieką psychologa.

Słysząc o modlitwach, słowach wsparcia i zbiórkach pieniężnych na ich rzecz, poszkodowani - jak mówiła pani Joanna - czują ulgę. Ulgę, że nie jesteśmy z tym wszystkim sami, że mamy duże wsparcie - rodziny, przyjaciół, obcych ludzi. Wiemy, że nie zostaniemy z niczym, że będzie się gdzie podziać, że będzie za co odkupić sprzęty, meble czy chociażby ubrania - powiedziała.

Bardzo ważne są też dla nas modlitwy - to też daje siłę psychiczną, że się nie sypiemy, bo wiemy, że mamy wsparcie - podsumowała Joanna Ucińska. To, że ludzie nas wspierają, jest bardzo ważne i bardzo nam dodaje ducha - zapewniła.

Zbiórka na rzecz poszkodowanych

Kilka dni temu do wszystkich parafii została wystosowana prośba o składanie ofiar na pomoc parafii i osobom poszkodowanym. Zebrane środki zostaną przeznaczone m.in. na leczenie i rehabilitację osób rannych, wsparcie psychologiczne, zabezpieczenie najpilniejszych potrzeb życiowych tych, którzy stracili dach nad głową.

Pieniądze można przekazywać na konto Diakonii Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP, ul. Miodowa 21 00-246 Warszawa - Bank PEKAO S.A. I O/Warszawa. Numer konta: 78 1240 1037 1111 0000 0693 1384 z dopiskiem "Szopienice" lub za pośrednictwem płatności elektronicznych dotpay na https://diakonia.org.pl/darowizny/.

Modlimy się i cieszymy, że jest lepiej z rannymi dziewczynkami (...), cieszymy się, że nie ma zagrożenia zdrowia i że wracają do sił. Natomiast jak długo będzie trwało leczenie i rehabilitacja - zdaję sobie sprawę, że może to trwać długo, a oprócz tego to poranienie psychiczne i duchowe będzie bardzo mocne - powiedział bp Niemiec.