Zwierzęta uratowane ze schroniska w wielkopolskim Posadówku trafiły pod opiekę wolontariuszy. W sumie wywieziono stamtąd prawie 50 psiaków. Częścią z nich zajmują się pracownicy poznańskiego ogrodu zoologicznego. Prokuratura Rejonowa w Nowym Tomyślu wszczęła oficjalne śledztwo w sprawie znęcania się nad zwierzętami.

Część zwierząt uratowanych ze schroniska w wielkopolskim Posadówku jest pod opieką pracowników poznańskiego ogrodu zoologicznego. Trudno opisać w jakich warunkach przebywały tam psy - mówi w rozmowie z RMF FM Małgorzata Chodyła z poznańskiego ZOO.

Widziałam filmy, które nie zostały opublikowane, bo po prostu nie mogą. Zwierzęta, którymi zajęli się nasi pracownicy są w takim stanie, że to jest cud, że one żyją. Wygłodzone, wychudzone, z żebrami na wierzchu. Mamy nadzieję, że uda się je uratować i trafią one do dobrych domów - mówi rzeczniczka poznańskiego ogrodu zoologicznego.

Pracownicy ZOO brali udział w interwencji, o której pisaliśmy już na portalu rmf24.pl. Przyjechaliśmy jak tylko otrzymaliśmy sygnał - mówi Sandra Gandecka z poznańskiego ZOO. Pod opiekę pracowników ogrodu trafiło osiem psiaków.

Dostaliśmy małe psy z pierwszych klatek, ale otrzymaliśmy też te bardzo wygłodzone. Jeden z nich jest bardzo wychudzony. Rzuca się na jedzenie. Musimy dawkować mu porcje, bo jego żołądek nie jest przystosowany w ogóle do jedzenia - zaznacza pracownica ZOO.

Psy wymagają teraz specjalistycznej opieki. Potrzebują odpowiedniej diety, czasu i przede wszystkim - miłości. Trzy są w dramatycznym stanie. Potrzebujemy specjalistycznej karmy. Musimy je zaszczepić, wykastrować, odrobaczyć. Przeprowadzamy podstawowe badania - dodaje Gandecka. 

W sumie pod opieką pracowników poznańskiego ogrodu zoologicznego jest osiem uratowanych psów. Każde zwierzę to inna historia - dodaje. To są zwierzęta po różnych przejściach. Musimy je poznać. Dowiedzieć się co lubią, a czego się boją. Niektórych nie można na przykład karmić lewą ręką, bo tą mogły być bite. Z każdym zwierzęciem obchodzimy się inaczej - wyjaśnia pracownica ZOO.

Oficjalnie: Prokuratura wszczęła śledztwo

Sprawą zajmuje się Prokuratura Rejonowa w Nowym Tomyślu - poinformował dziś rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, prokurator Łukasz Wawrzyniak. Jest ono prowadzone w kierunku znęcania się nad zwierzętami. Obecnie zabezpieczamy wszelkie ślady oraz dokumentację - wyjaśnia.

Przeprowadzona ma być również sekcja zwłok zwierząt, które zostały znalezione w zamrażarce. Biegły określi z jakiego powodu te zmarły te zwierzęta - mówi prokurator.

Co na to Powiatowy Inspektorat Weterynarii?

W sprawie rodzi się wiele pytań. Jedno z częstszych, które zadają rozmówcy dotyczy tego, gdzie przez cały czas była Powiatowa Inspekcja Weterynarii. Skontaktowaliśmy się z nowotomyskim inspektorem.

W poprzednich latach były robione kontrole. W ubiegłym roku były trzy kontrole. Nie były to "czarno-białe" kontrole. Wykryto uchybienia i prowadzono działania, mające na celu poprawę warunków. Nigdy jednak te uchybienia nie były tak drastyczne jak czytamy we wszystkich doniesieniach medialnych - mówi Janusz Kalemba, Powiatowy Inspektor Weterynarii w Nowym Tomyślu. 

Inspektor zapytany o zwłoki zwierząt przechowywane w zamrażarce odpowiada: W każdym schronisku zdarzają się sytuacje, w których psy padają i w każdym schronisku musi być taka zamrażarka, w której ciała są trzymane do czasu ich utylizacji. Tu również znajdowała się zamrażarka i nie jest to nic dziwnego. Przyczyna upadku tych zwierząt jest oceniana. Nie jesteśmy w stanie jednoznacznie tego określić. Został powołany biegły i przyczyna śmierci zostanie wyjaśniona.

Jak przekazał inspektor,  w czasie przeprowadzania interwencji przez wolontariuszy fundacji i policję, pracownicy inspektoratu byli obecni w czasie całego zajścia. Na pytanie, czy inspektor w tracie interwencji stwierdził fakt zagładzania zwierząt usłyszeliśmy odpowiedź, że taka opinia nie może zostać teraz prezentowana. Taką ocenę jestem zobowiązany przekazać do organów ścigania i w pierwszej kolejności takie opinie będą przekazywane do prokuratury - odpowiada Janusz Kalemba.

Co stało się w Posadówku?

W środę w schronisku interweniowali działacze Fundacji na Rzecz Ochrony Praw Zwierząt Mondo CANE oraz Fundacji Wielkopolski Inspektorat Ochrony Zwierząt (WIOZ). Druga z organizacji poinformowała w czwartek w mediach społecznościowych, że kilka dni temu odebrała zgłoszenie od mężczyzny, którego adoptowany ze schroniska w Posadówku pies zdechł. 

W sobotę adoptował psa i niestety w poniedziałek pies umarł w konwulsjach. Młody pies. Dziwna sprawa. Zgłosił to do nas i postanowiliśmy się tam zjawić. Zrobić niespodziewaną wizytę - mówi w rozmowie z RMF FM Piotr Rapacz z Fundacji Wielkopolski Inspektorat Ochrony Zwierząt. O warunkach panujących w przytulisku miały również poinformować nauczycielki, które w ramach wycieczki szkolnej odwiedziły ośrodek.

WIOZ oraz Fundacja na Rzecz Ochrony Praw Zwierząt Mondo CANE zawiadomiły wcześniej policję i prokuraturę o przystąpieniu do kontroli. Na miejscu wolontariusze spotkali się z odmową wpuszczenia ich na teren schroniska. Usłyszeliśmy, że w schronisku jest parwowiroza - bardzo niebezpieczna choroba. Dziwne, bo jednak kilka dni wcześniej jej nie było, a teraz nagle jest. Wycofaliśmy się i poprosiliśmy służby o interwencję - wyjaśnia rozmówca RMF FM.

Po przyjeździe służb i wejściu na teren schroniska, pierwsze co nam się rzuciło w oczy to kojce. Powiedzieliśmy sobie "kurde, naprawdę fajne kojce tu są". I niestety tylko one były fajne. To, co się działo później, było dramatyczne - mówi Piotr Rapacz.

Z relacji wolontariusza wynika, że po wejściu na teren schroniska zostały znalezione wygłodzone i chore psy. Wiele z nich było zaniedbanych, żyło w brudzie. Po wejściu do obszaru objętego kwarantanną, w budach znalezione martwe zwierzęta. Jeden amstaff zmarł zagłodzony i jeszcze paradoksalnie ktoś dosypał mu karmy do miski. Tylko, że nie miał już kto tego zjeść - relacjonuje Piotr Rapacz.

Wolontariusze największego szoku doznali w budynku schroniska, gdzie odkryto miejsce do sterylizacji zwierząt oraz zamrażarki z martwymi ciałami. Jak przekazuje Rapacz, miejsce nie było przystosowane do jakichkolwiek zabiegów, a widok zwierząt w chłodniach był przerażający.

Te zwierzęta żyły w dramatycznych warunkach. To, co zobaczyliśmy w lodówkach... Trudno to opisać, trudno to wyrzucić z pamięci. Wychudzone, powykręcane ciała. Psy umarły z głodu. Nie da się powstrzymać łez, kiedy człowiek o tym mówi. To bardzo oddziałuje na wyobraźnię - mówi łamiącym się głosem Piotr Rapacz.

W sumie na terenie schroniska znaleziono 47 psów, które w mniejszym lub większym stopniu były zaniedbane. Od razu zaczęto szukać dla nich tymczasowych domów. Dziś już wszystkie są w bezpiecznych miejscach.

Opracowanie: