Środowy „Fakt” opisuje historię Tadeusza Słowikowskiego, który od lat prowadzi poszukiwania tajemniczego „złotego pociągu”. Emerytowany górnik już w 2003 roku kopał na 61. kilometrze trasy Wrocław–Wałbrzych. Gdy o sprawie zrobiło się głośno, zaczął dostawać pogróżki.

Środowy „Fakt” opisuje historię Tadeusza Słowikowskiego, który od lat prowadzi poszukiwania tajemniczego „złotego pociągu”. Emerytowany górnik już w 2003 roku kopał na 61. kilometrze trasy Wrocław–Wałbrzych. Gdy o sprawie zrobiło się głośno, zaczął dostawać pogróżki.
Trasa kolejowa niedaleko od miejsca, gdzie rzekomo ma się znajdować "złoty pociąg" /PAP/Maciej Kulczyński /PAP

Gdy wracałem z szychty, jeden z górników kopnął starszego Niemca. Zwróciłem mu uwagę, że tak się nie robi i tak z czasem zostałem dopuszczony do tajemnic rodowitych Dolnoślązaków - mówi "Faktowi" Tadeusz Słowikowski. Zawiadowca stacji w Szczawienku herr Schultz i jego pomocnik opowiadali mi, że raz na tej linii zepsuł im się parowóz. Wysiedli i okazało się, że tory, po których jechali, były od lasu oddzielone wysokim parkanem. Za nim zobaczyli budowlę dziwnego tunelu w środku lasu. Wtedy przepędzili ich żołnierze SS - opowiada.

W 2003 roku Słowikowski z synami zaopatrzony w niezbędne zezwolenia kopał przy trasie kolejowej, gdzie rzekomo ma być ukryty pociąg. Natrafili wówczas na resztki muru. Nie mieli jednak szansy dokładnie go zbadać. Po kilku dniach pojawiło się trzech tajemniczych osiłków i ich przepędziło - relacjonuje "Fakt".

Teraz rodzina pana Tadeusza jest zastraszana. Mamy też sygnały, że ktoś próbował wejść do tunelu. Wiemy to, bo na całym terenie umieściliśmy kamery - mówi "Faktowi" syn poszukiwacza. Przyznaje, że ma żal do osób, które zgłosiły odkrycie "złotego pociągu" w Urzędzie Miejskim w Wałbrzychu, co dało początek gorączce związanej z tą sprawą.

(mn)