"Kamila Stocha stać było na wywalczenie dwóch złotych medali mistrzostw świata w Val di Fiemme" - uważa Adam Małysz, najbardziej utytułowany polski skoczek narciarski. Twierdzi też, że biało-czerwoni mają szanse na sukces również w drużynie.

Mistrzostwa świata w Val di Fiemme są pierwszymi od 18 lat, w których na belce nie pojawił się Adam Małysz. Mimo to kibiców skoków mogą cieszyć się z sukcesu Polaka. Bardzo się cieszę, że to się tak skończyło - podkreślał Małysz. Choć tak naprawdę to jeszcze nie koniec. Chłopcy mają duże szanse w drużynie. Będzie im teraz lżej, szczególnie Kamilowi. Ma już oczekiwany medal, w dodatku złoty, więc presja spadła. Tak naprawdę Kamila było stać, by powtórzyć mój wynik sprzed 10 lat i także wygrać oba konkursy indywidualne. Gdyby udało mu się na średnim obiekcie, to zwycięstwo na dużym byłoby pewnie już tylko formalnością - uważa najlepszy polski skoczek w historii.

Pytany, co poradziłby świeżo upieczonemu mistrzowi, odpowiedział: Kiedy wygrałem Turniej Czterech Skoczni podszedł do mnie Espen Bredesen (mistrz olimpijski z Lillehammer z 1994 roku - przyp. red.), który pracował wtedy dla norweskiej telewizji. Powiedział: "Adam jesteś świetny, ale możesz być jeszcze lepszy. Musisz tylko nauczyć się odmawiać". Utkwiło mi to w pamięci. Ja byłem taki, że miałem z tym kłopot. Często zdarzało mi się po prostu uciekać, bo odmówić nie potrafiłem. Kamil musi nauczyć się mówić "nie", bo i tak wszystkich nie zadowoli. Czasem naprawdę trudno znieść całą tę otoczkę.

Małysz przyznał, że cieszy go, iż obecni kadrowicze doceniają jego sukcesy, dzięki którym oni startowali z zupełnie innego poziomu. Rzeczywiście moje początki były zupełnie inne. Gdy dostałem się do kadry w 1994 roku, to ona tak naprawdę dopiero zaczynała się tworzyć. Wcześniej był tylko Wojciech Skupień i jego trener. Nie ukrywam, że było bardzo ciężko. Brakowało przede wszystkim pieniędzy. Nie było dofinansowania z ministerstwa. Na pierwsze zawody pojechałem tylko dzięki temu, że paru lokalnych przedsiębiorców się złożyło. Teraz takich problemów nie ma. Chłopaki, jak mogą, to na konkurs lecą samolotem. Mają stypendia, zgrupowania, więcej czasu na regenerację. Mówiąc krótko - wszystko, czego potrzebują - mówił, podkreślając, że pod względem organizacyjnym polskie skoki prezentują w tej chwili najwyższy światowy poziom.

Ważne jest jeszcze coś. Ta dyscyplina stała się popularna i mamy naprawdę dużo trenującej młodzieży. Problem mają za to Finowie. Kiedyś to była potęga, a teraz płakać się chce, jak się na nich patrzy. Sami mówią, że po prostu nie mają młodych zawodników - podsumował.

(edbie)