"Mam tremę, ale czuję się dobrze. Od początku okresu przygotowawczego dążyłam do tego, by jak najlepiej przygotować się na MŚ. Myślę, że to się udało" - mówiła Justyna Kowalczyk na dzień przed startem w sprincie techniką klasyczną, którym rozpocznie zmagania w narciarskich mistrzostwach świata w Val di Fiemme. Pytana o pogodę, która może utrudnić w czwartek wybór nart, odparła: "Ufam moim serwismenom, oni dokonują wstępnej selekcji nart. Mam nadzieję, że na końcu sama nie wybiorę źle".

Po tylu startach udaje się zachować jakiś dystans, ale chyba nie da się podejść do takiej imprezy ze spokojem. Na pewno jestem stremowana - mówiła dzień przed pierwszym występem na mistrzostwach świata we włoskim Val di Fiemme Justyna Kowalczyk, dla której będzie to szósty start w imprezie tej rangi. A przy okazji - powrót do miejsca, w którym najlepsza polska biegaczka debiutowała w MŚ. Dziesięć lat temu do Val di Fiemme przyjechałam zaraz po mistrzostwach świata juniorów, na których wywalczyłam medal. To było moje zadanie na tamten sezon. Prawie wszyscy nosili mnie wówczas na rękach, ciesząc się ze znakomitego wyniku. Wtedy nie było mowy o bieganiu na długich dystansach. 10 km techniką klasyczną miałam po prostu "zaliczyć", a w sprincie miałam spróbować powalczyć. Skończyło się na 31. miejscu. Ileż ja miałam wtedy lat? I jak biegałam na nartach? Miałam po prostu zaznajomić się wówczas z wielką imprezą i chyba to mi się udało - wspominała.

Podkreślała, że przed mistrzostwami we Włoszech czuje się równie dobrze jak przed startem w czeskim Libercu czy norweskim Oslo. Do tego właśnie dążymy od początku okresu przygotowawczego: żeby być jak najlepiej przygotowanym do imprezy docelowej. Wydaje mi się, że w tym roku mi się to udało. Potwierdzają to zresztą wyniki, jakie osiągałam w tym sezonie. Teraz tylko muszę pokazać, że jest właśnie tak, jak mówię - stwierdziła.

Zaznaczyła jednak, że trasy sprintu w Val di Fiemme i szwajcarskim Davos, gdzie w sobotę zdeklasowała rywalki podczas zawodów Pucharu Świata, bardzo się od siebie różnią. Inna jest długość, wysokość nad poziomem morza, konfiguracja terenu, inne są zjazdy i podbiegi - wyliczała. Przyznała przy tym rację norweskiemu trenerowi Egilowi Kristiansenowi, który stwierdził, że najlepiej byłoby dla niej, gdyby biegała po trasie o tej samej długości co mężczyźni. Te męskie sprinty są dla mnie lepsze, bo są dłuższe i zazwyczaj jest jeden podbieg więcej. W przypadku Val di Fiemme chodzi o jeden długi podbieg - mówiła.

Pytana o pogodę, która w czwartek może sprawić dodatkowe problemy, utrudniając wybór smarów, odparła, że ufa swoim serwismenom. Oni dokonują wstępnej selekcji spośród 50 kombinacji. Ja tylko wybieram pomiędzy trzema, czterema parami. Mam nadzieję, że nie wybiorę źle, jak to miało miejsce w Soczi. Zrobiłam wtedy głupstwo i mam nadzieję, że limit głupoty się wyczerpał - podkreśliła.

W gronie swoich najgroźniejszych rywalek w sprincie wymieniła Norweżki Marit Bjoergen i Maiken Caspersen Fallę, Szwedkę Idę Ingemarsdotter oraz w nieco mniejszym stopniu Amerykankę Kikkan Randall, Rosjankę Julię Iwanowę, Finki Anne Kylloenen i Mona-Liisę Malvalehto oraz Kanadyjkę Darię Gaiazovę. Nie będzie łatwo - podsumowała.