"Zimą taktyka zdobywania góry jest inna niż latem - trzeba siedzieć gdzieś wysoko i okopać się w złej pogodzie, przeczekać najgorsze i próbować iść dalej, co przy 40-, 50-stopniowych mrozach, przy potężnym wietrze graniczy nawet z wariactwem" - mówi w rozmowie z RMF FM Jacek Teler, uczestnik zimowej wyprawy na Nanga Parbat - jeden z dwóch niezdobytych jeszcze o tej porze roku ośmiotysięczników. Polska wyprawa, której skład uzupełniają Tomasz Mackiewicz, Marek Klonowski i Paweł Dunaj, w połowie grudnia dotarła do bazy pod Nanga Parbat. Akcję górską na drodze Shella na ścianie Rupal cała czwórka zamierza rozpocząć wraz z początkiem kalendarzowej zimy. Pieniądze na wyprawę udało się zebrać w internecie. "Mamy 748 sponsorów. Co dwudziesty z wpłacających podpisał się z imienia i nazwiska, reszta to nicki internetowe i wpisy typu: Trzymajcie się chłopaki" - opowiada Teler.

Bartosz Styrna: Jaka jest największa trudność na Nanga Parbat? Co decyduje o tym, że to jest jeden z dwóch niezdobytych jeszcze zimą ośmiotysięczników?

Jacek Teler: I K2, i Nanga Parbat to są tak zwane góry izolowane, przewyższają wszystko, co wokół. To są góry, które łapią złą pogodę jak piorunochron. Pamiętam, jak na zimowej wyprawie na K2 przez 76 dni w bazie szczyt widziałem 12 razy. Na Nandze podczas zimy 2008/09 szczyt zobaczyłem 3 razy. Nanga Parbat jest stosunkowo łatwo dostępna "od końca cywilizacji", karawana trwa dwie doby, ale w zamian za to baza jest położona na wysokości 3500 metrów. Dla przykładu pod Everestem, od strony północnej, baza, z której się atakuje, leży na wysokości 6400 metrów. De facto wspinaczki jako takiej jest wtedy 2,5-3 kilometry. Na Nandze, wychodząc z bazy, która jest na wysokości 3500 metrów, człowiek robi te 2,5 kilometra i jest dopiero w połowie roboty. My zakładamy, że zimą będziemy mieli dwu-, trzydniowe okno pogodowe i wtedy trzeba zdobyć górę. Zimą taktyka zdobywania góry jest inna niż latem - trzeba gdzieś wysoko siedzieć i się okopać w złej pogodzie, przeczekać najgorsze i próbować dalej iść, co przy 40-, 50-stopniowych mrozach, przy potężnym wietrze graniczy nawet z wariactwem.

Wyprawa jest bardzo mała. Jak będziecie sobie radzić z przeniesieniem całego sprzętu, z karawaną?

My oprócz jakiejś tam pomocy na etapie karawany nie będziemy mieli żadnej obsługi miejscowej. Pamiętam kiedyś spotkanie w Katmandu na początku sezonu - w jednej knajpie Rysiu Pawłowski, Artur Hajzer, Darek Załuski, Jerzy Natkański i ja. Podchodzę do Artura i pytam: "Słuchaj Artur, ty byłeś jako bardzo młody z Kukuczką na zimowej Annapurnie, w zasadzie, jak na tamte czasy, na takiej bardzo kameralnej wyprawie, nie na dużym molochu. Jak się robi taką w miarę nie za dużą zimową wyprawę w Himalaje? Bo to jest trudne". On powiedział: "Bajecznie prosto - ‘only one million bucks’. Jak masz, organizujesz". To była jedyna rada, jaką otrzymałem od starszego kolegi. Mnie to tak wyprostowało... Teraz cały nasz budżet wynosi niecałe 2 procent tego jednego miliona. Tomek i Marek wpadli na pomysł: umieśćmy to w internecie. Mnie - powiem szczerze - nie strzeliłoby to do głowy. Nie miałem pomysłu, żeby prosić kogoś o pieniądze na wyjazd w Himalaje. Nagle się okazuje, że mamy 748 sponsorów. Co dwudziesty z wpłacających podpisał się z imienia i nazwiska, reszta to nicki internetowe i wpisy typu: "Trzymajcie się chłopaki". Dla mnie to jest w ogóle kosmos. Tych zebranych pieniędzy wystarczy na pewno na permit (zezwolenie - przyp. red.), bo bez tego się nie powspinamy, na bilety, może na 15-20 tragarzy w drodze do bazy i tak naprawdę na tym koniec... Znosić będziemy już wszystko sami, chyba że jeszcze kasy wystarczy. De facto będzie to taka wyprawa, jaką "nasi" robili w latach 70. czy 80. pod względem budżetu.

Coraz więcej jest w Himalajach mniejszych wypraw. Odchodzi się od tych wielkich wypraw "oblężniczych". Czy to jest kierunek także w zimowym himalaizmie?

Idzie to w tym kierunku, żeby to były mniejsze wyprawy. Po tym doświadczeniu potężnego molocha (o zimowej wyprawie na K2 - przyp. red.), gdzie było ponad 30 osób rozrzuconych na przestrzeni trzech baz i bywało, że kogoś przez dwa tygodnie nie widziałem, pojechałem we dwóch na Nanga Parbat. W góry nie jedzie się tylko dla góry, jedzie się też dla ludzi. W 30-osobowym molochu nie mam poczucia intymności - grania w szachy, poznawania się z ludźmi, bo - jak mówię - czasami kogoś nie widzę przez dwa tygodnie. W grupie trzech, czterech osób te relacje są bardzo intensywne i dla mnie to jest znak czasu. Ja między tym zimowym K2 i tym dwuosobowym szturmem na Nangę Parbat, który się bardzo nisko zakończył (w sezonie 2008/09 wyprawa kierowana przez Jacka Telera dotarła do wysokości 5400 metrów, akcję górską utrudniał bardzo głęboki śnieg - przyp. red.), sądzę, że ten wyjazd, gdzie nas jedzie czterech do wspinaczki, to jest to optimum.

Będziecie się w tym roku wspinać drogą Shella...

Droga Shella powstała bardzo dawno temu, bo na początku lat 70. Nanga jest straszną górą, jeśli chodzi o statystykę. Statystyka drogi Shella była zawsze fatalna i jest fatalna. Jeszcze przed tym rokiem tą drogą do szczytu doszło 8 osób, z czego dwie wróciły żywe, czyli - myśmy tak nawet w żartach mówili - że jeden na trzech ma szansę przeżyć. W tym roku na tej drodze działała czwórka Rumunów - im udało się we czterech dojść do szczytu i czerech wróciło. W związku z tym poprawili nieco statystykę. Teraz można powiedzieć, że drogą Shella dotarło do szczytu 12 osób, 6 wróciło żywych, czyli to już nie jest jedna trzecia przeżywalności, a jedna druga.

Dlaczego zdecydowaliście, że akurat tą drogą będziecie teraz atakować?

Nanga Parbat ma trzy flanki (ściany) - flankę Diamir, czyli tę, gdzie prowadzi droga klasyczna, my chcemy atakować flankę Rupal, gdzie prowadzi droga Shella, i flankę Rakhiot. Ściana Rupal jest największym urwiskiem świata. To jest urwisko jeszcze o kilometr większe od zachodniej ściany K2. Natomiast de facto droga Shella nie idzie środkiem tego urwiska. Baza jest tutaj bardzo fajnie położona. Mamy tam o wiele więcej słońca i mniej śniegu. Poza tym układ bazy powoduje, że do wysokości 7000 metrów jesteśmy zasłonięci przed wiatrem przez ścianę. Co jest najgorsze w drodze Shella? To, że po osiągnięciu 7100 metrów trzeba zrobić długi trawers, gdzie człowiek prawie w ogóle nie zdobywa wysokości.

Ja natomiast nie do końca skreślam też drogę od strony Diamir. Najszybsza ucieczka ze szczytu Nangi Parbat - jeżeli by tam przyszła zła pogoda, bo ten trawers zawsze budził mój duży respekt - jest tak naprawdę na tę drugą stronę. Na ścianie Diamir najszybciej traci się wysokość. Kiedy przychodzi huragan, kiedy przychodzi załamanie pogody, tak naprawdę nawet liczba szczelin pod nogami, jaką człowiek ma do przejścia, nie jest tak ważna jak to, żeby jak najszybciej z 8000 metrów zejść niżej. Zejście na stronę Diamir traktujemy jak coś, co ma być rezerwą. Dlatego poświęciłem półtora miesiąca, żeby tam pojechać, zobaczyć, sprawdzić, gdzie można ustawić namiot.

Jaki macie plan, jeśli chodzi o obozy?

Baza pod ścianą Rupal jest na wysokości 3500 metrów, to jest miejscowość Lattabo. Tam nie może być jednak bazy jako takiej, bo z 3500 metrów do 8100 jest cholernie daleko, nawet lodowiec jest wyżej. Jedynkę chcemy postawić mniej więcej na wysokości 5100-5200 metrów. Podejrzewam, że potem da się nawet tę jedynkę przeskakiwać. Drugi obóz ma powstać na wysokości około 6000 metrów, tam jest najtrudniejsze technicznie miejsce. Obóz trzeci ma powstać na 6600 - jeżeli będzie odpowiednio dużo śniegu, będzie to jaskinia śnieżna. Na 7100 powinien stanąć obóz czwarty, na końcu ściany Rupal. I na pewno pod samą kopułą szczytową trzeba się jeszcze przespać. Robi się pięć obozów.

Czyli będziecie potrzebowali bardzo dużo sprzętu...

Liczymy, że od wysokości 7100, czyli od końca ściany Rupal, będziemy już działać w stylu alpejskim, niosąc ze sobą minimalną ilość sprzętu i minimalną ilość lin.

W jakich zespołach będziecie działać?

Kościec wyprawy to są trzy osoby - Tomek (Mackiewicz), Marek (Klonowski) i ja. Liczyliśmy, że dołączy do nas doświadczony Pakistańczyk, ale ostatecznie zrezygnował. Pawła (Paweł Dunaj) znam przez Tomka i Marka. On ma doświadczenie z Chan Tengri i Pikiem Lenina, to jest naprawdę mało. Pod względem wysokościowym i wspinaczkowym Tomek Kowalski, który zginął na Broad Peaku, miał o wiele większe doświadczenie. On był po czterech siedmiotysięcznikach zdobytych w Rosji w jednym sezonie, natomiast Paweł ma doświadczenie związane z kilkoma sezonami w Tienszanie i w Pamirze. Zobaczymy, jak góra pokaże. Może być tak, że będziemy czteroosobową grupą jako dwa niezależne zespoły lub jako jeden cały. Może iść tam nas dwójka, może iść tam nas trójka. Nie ma ustalonych zespołów. Wolałbym uniknąć samotnych rajdów. Idąc sam, jesteś jak saper - popełnisz błąd i nie żyjesz.

Jak długie okno pogodowe jest wam potrzebne, żeby mieć szanse na szczyt?

Gdybyśmy mieli dwie i pół, trzy doby bez wiatru na 8000, byłby to cud, ale cuda na zamówienie raczej się nie zdarzają. My musimy opracować taktykę, żeby wejść przy standardowych dwóch lub niecałych 2 dobach okna. Dlatego opracowuję drogę ucieczki inną ścianą, że ten trawers chcielibyśmy pokonać przy poprawiającej się pogodzie, zaatakować najładniejszego dnia, żeby jeszcze móc trawersem wracać, ale jak się okaże, że będziemy schodzić przy pogarszającej się pogodzie, wtedy możemy brać bardzo realnie pod uwagę wariant, gdzie najszybciej będzie się traciło wysokość.

Skąd będziecie brać prognozy?

Będziemy korzystać z prognoz ogólnie dostępnych w internecie. Rano, jak mnie syn dobudzi, bo jest rannym ptaszkiem, i zanim odprowadzę go do przedszkola, pierwsze, co robię, to włączam internet i patrzę na prognozy dla paru regionów, które mnie interesują. Potem sprawdzam relacje wypraw. Z pogodą jest jak z malowaniem obrazu - są metody statystyczne i to robi rzemieślnik, rzemieślnik dobrze namaluje obraz. Natomiast, żeby być Van Goghiem, czyli Karlem Gablem (austriacki meteorolog, który dostarcza płatne prognozy pogody na zamówienie - przyp. red.), jeśli chodzi o pogodę, to to musi być sztuka.

Co z bezpieczeństwem w Pakistanie?

Myślę, że nie będziemy szaleć z superukrywaniem się. Byłoby to największe zwycięstwo tych, którzy strzelali do naszych kolegów, bo oni chcieli wystraszyć białych (w czerwcu terroryści z ugrupowania Jundullah zabili w bazie pod Nanga Parbat 11 wspinaczy, w tym 9 obcokrajowców; Polacy - członkowie międzynarodowej wyprawy kierowanej przez Olę Dzik - byli wtedy w obozie drugim na wysokości około 6000 metrów - zostali bezpiecznie ewakuowani do Islamabadu - przyp. red.). Po tych wydarzeniach my spotykaliśmy się z takimi sytuacjami, że na przykład na bazarze ktoś nas zaczepiał i mówił: "Przepraszamy was". Z oczami pełnymi łez mówili, że to coś strasznego. W islamie gościnność to jest coś bardzo ważnego. Tak widziała to przeciętna ulica.

Tegoroczna wyprawa Justice for All jest dla Jacka Telera drugą zimową próbą zdobycia Nanga Parbat (8126 m n.p.m.). Dla Tomasza Mackiewicza i Marka Klonowskiego to z kolei już czwarte podejście. W 2011 i 2012 roku Polacy szturmowali dziewiątą górę Ziemi, jedną z dwóch obok K2 niezdobytych jeszcze zimą, drogą Kingshofera od strony doliny Diamir. Tym razem zaatakują drogą Shella, od południowego-wschodu. Na tej właśnie drodze w ostatnim sezonie Tomasz Mackiewicz w samotnym ataku osiągnął wysokość 7400 metrów, co jest drugim najlepszym zimowym wynikiem na Nanga Parbat.

Rekord wysokości na "Nagiej Górze" również należy do Polaków - w sezonie 1996/1997 podczas ekspedycji kierowanej przez Andrzeja Zawadę Zbigniew Trzmiel i Krzysztof Pankiewicz dotarli do wysokości 7800 metrów. Atak został wówczas przerwany z powodu odmrożeń, jakich obaj się nabawili.

W tym sezonie drogą Shella, którą wybrali Polacy, będzie się wspinać także międzynarodowa wyprawa słynnego włoskiego himalaisty Simone Moro. Towarzyszyć mu będą jego rodak Emilio Previtali i Niemiec David Göttler.