Justyna Kowalczyk zakończyła starty kontrolne w Nowej Zelandii. Polka wygrała wszystkie 4 biegi, w których brała udział. Teraz chce popracować nad dopracowaniem elementów treningowych. „Każdy, kto chce się liczyć w walce o medal w Soczi, haruje do utraty tchu” – podkreśla.

Kowalczyk wygrała w Nowej Zelandii zawody FIS Australia/New Zealand Cup na dystansie 10 km stylem klasycznym. Dzień później triumfowała na dystansie 5 kilometrów stylem dowolnym oraz w sprincie na kilometr i maratonie Merino Muster. Dni pozostałe do zakończenia zgrupowania poświęcimy na dopracowanie różnych elementów treningowych. A potem pożegnanie ze śniegiem i powrót do Polski - poinformował trener biegaczki Aleksander Wierietielny. Dodał, że Kowalczyk ma napięty harmonogram pobytu w Nowej Zelandii. Nawet gdyby przewidywać więcej wolnego, byłoby to bez sensu, bo tu nie ma co robić. Jesteśmy 40 km od najbliższego miasteczka, zaś do większego musimy jechać 55 kilometrów - wyjaśnił. Czas jest wypełniony treningiem na nartach, odpoczynkiem po nim, siłownią, masażami. Rano długi rozruch, potem trening 2,5 godziny, a popołudniu znów zajęcia - wyliczał.

Kowalczyk postanowiła wytłumaczyć swoim fanom, dlaczego wzięła udział w nowozelandzkich zawodach. Głupia bym była, gdybym tych okazji nie wykorzystała. Właśnie w czasie takich biegów można najlepiej uczyć się taktyki, rozkładania sił, poprawnej techniki. Można również poznawać reakcję organizmu na specyficzny mikroklimat, bo wysokość nad poziom morza mam tu mniej więcej taką jak na Krasnej Polanie w Soczi - napisała. Podkreśliła, że wyjazd dał jej możliwość swobodnego eksperymentowania. Mogę wypróbować, od którego kilometra zacznę błagać śnieg, żeby się roztopił i skrócił moje cierpienia, jeśli ze startu pójdę na sto procent. Albo na odwrót, ile będzie kosztować zbyt duża asekuracja. Daję też odpocząć głowie od codziennej monotonii. Wszystko ważne. Każdy szczegół - stwierdziła. Dodała, że właśnie w dobrym przygotowaniu na obozie w Nowej Zelandii upatruje swojej szansy na jak najlepszy wynik w sezonie olimpijskim.

Jedni startują w zawodach na nartorolkach w Europie, inni przemierzają lodowce Alaski, część gdzieś skacze po lesie, wielu trenuje w tunelach. Każdy kto chce się liczyć w walce o medale igrzysk w Soczi, w pucharowych startach czy ładnie przebiegać Tour, od maja haruje do utraty tchu. Już dawno przestaliśmy czuć co to świeżość, a nawet normalność. Jedziemy na rezerwach. Kontuzje się odnawiają, sił jakby mniej - stwierdziła mistrzyni z Kasiny.