Telemark to wyłącznie sprawa stylu czy też kwestia bezpieczeństwa zawodników? W naszym przewodniku po skokach narciarskich eksperci Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie odsłaniają tajemnice ostatniej fazy skoku. Czy faktycznie zawodnicy mogą jeszcze tuż nad zeskokiem "walczyć o odległość"? Grzegorz Jasiński i Tomasz Staniszewski rozmawiają ze współpracującym z polską kadrą biomechanikiem z AWF-u Piotrem Krężałkiem i byłym fizjoterapeutą kadry Rafałem Kotem.

Grzegorz Jasiński: Mówi się bardzo często, że zawodnik "walczy o odległość". Jest już blisko zeskoku, ale ciągle nie decyduje się, żeby lądować i jest w stanie długo tak nisko lecieć. Co to oznacza?

Piotr Krężałek: Zawodnik rzeczywiście może nieco wydłużyć fazę lotu, zwlekając nieco z przejściem do fazy lądowania, ale zależy to od tego, jaką ma prędkość. Modyfikując kąt natarcia, może jeszcze trochę poruszać się wzdłuż zeskoku. Zresztą lądowanie jest wówczas najbezpieczniejsze - gdy kształt trajektorii jest równoległy do zeskoku. Wtedy także obciążenie kończyn jest zdecydowanie najmniejsze. Prędkość, z jaką zawodnik zbliża się do zeskoku, jest rzędu 3 m/s - to jest odpowiednik zeskoku z wysokości mniej więcej pół metra. W związku z tym zarówno obciążenie kończyn, jak i sama skuteczność skoku są najlepsze.

Rafał Kot: Piotrek Żyła powiedziałby, że po prostu "chylił do końca".

Grzegorz Jasiński: Jak synowie opowiadają o tym, jak się podchodzi do lądowania, co dzieje się z zawodnikiem, gdy już widzi szybko zbliżającą się ziemię?


Rafał Kot: Na zeskoku zawsze są oznaczenia. Jest zaznaczony punkt K, punkt HS skoczni oraz tzw. linie metrowe. Zawodnik widzi, gdzie jest - wiadomo - chce osiągnąć jak najwięcej, ale w pewnym momencie musi zacząć myśleć o lądowaniu i to najlepiej "telemarkiem", który jest najwyżej oceniany przez sędziów. Jeżeli chodzi o siły jakie działają na stawy, na skoczka, największe są te działające na

kolana. Ale są też obciążenia dla stawów skokowych, kręgosłupa itd. Wszystkie skocznie z homologacją FIS są tak wyprofilowane, że mają spełniać warunki bezpieczeństwa. Jeżeli zawodnik skacze - bez względu na wysokość lotu - wszystko zależy od tego, gdzie on wyląduje. Punkt K znajduje się w takim miejscu, gdzie jest jeszcze duże nachylenie zeskoku i tu lądowanie jest całkowicie bezpieczne. Te duże przeciążenia udaje się rozłożyć. Zawodnik nie ma wielkich obciążeń. Najgorsze są te przypadki, gdy zawodnicy jak to się mówi - "przeskakują skocznię" - przekraczają punkt K, punkt HS i lądują prawie na płaskim. Tam siła się nie rozkłada, jest taka duża kompresja - zawodnicy już nie próbują lądować "telemarkiem", tylko na dwie nogi i z reguły jest to tak duże przeciążenie, że aż przysiadają. Dochodzi często do upadków, do siadania na tyły, do podpierania skoków rękami.

Grzegorz Jasiński: To jest taki skok Jane Ahonena w Planicy 20 marca 2005 - najdłuższy wtedy w historii skok - 240 m. Jednak nie zdołał go ustać. 9 stycznia 2005 na skoczni Mühlenkopfschanze w Willingen skoczył 152 m, co jest najdłuższym w historii skokiem oddanym na skoczni dużej.

Rafał Kot: Tak, to był podparty skok - mocno uderzył o zeskok kością ogonową, która pękła. To była bardzo bolesna kontuzja.

Grzegorz Jasiński: Każdy chce być w takiej formie, żeby był w stanie przeskoczyć skocznię, ale oczywiście rozsądek nakazuje wylądować bezpiecznie.

Rafał Kot: To nawet nie jest rozsądek, każdy chciałby skoczyć jak najdalej. Daj panie Boże, żeby widział nawet to płaskie - rozsądek muszą jednak wykazać sędziowie, czyli jury - ci, którzy są odpowiedzialni za ustawienie belki - im belka wyżej, tym prędkość najazdu będzie większa. Trzeba to dokładnie przeanalizować i jury zawsze analizuje pod najlepszych. Z reguły pod pierwszą dziesiątkę Pucharu Świata lub tych, którzy akurat w danym konkursie skoczyli najlepiej. Potem kwestia puszczenia zawodnika - tak jak Milan Tepes, który zapala zielone światło, żeby zawodnik mógł jechać. Nie ma tu warunków całkowicie bezwietrznych. Nawet delikatne powiewy powietrza mają wpływ na skok. Teraz wprowadzono te przeliczniki, które jedni chwalą inni nie. Wiemy, że jeśli belka jest dobrana prawidłowo, a warunki wietrzne są w porządku, zawodnik nie powinien wylądować na płaskim. Owszem zdarzają się tzw. "złote skoki" , że dochodzi do pobicia rekordu skoczni - ale to już się zdarza rzadko. Z reguły rozgrywa się konkurs w granicach bezpieczeństwa - lądowanie jest między punktem K, a punktem HS. Jeżeli zawodnik przekroczy punkt HS, to jest to sygnał dla jury, by zmienić belkę, obniżyć. Jeżeli nie osiągają nawet ci najlepsi punktu K - wtedy się belkę podnosi. Najważniejsze jest jednak bezpieczeństwo zawodników.

Grzegorz Jasiński: Lądowanie "telemarkiem" daje oczywiście wyższe oceny, ale zawodnicy po dłuższych skokach lądują czasem "na dwie nogi". Jaki to ma wpływ na bezpieczeństwo, czy telemark to tylko kwestia stylu, czy na przykład też oszczędza stawy?

Rafał Kot: Lądowanie na dwie nogi jest bezpieczniejsze - zawodnik może równomiernie rozłożyć siły, szerzej wylądować, ma lepsze czucie podłoża. Przy skokach zaburzonych, zawodnik już czuje w powietrzu, że coś przy lądowaniu będzie nie tak i wtedy z reguły ląduje na dwie nogi, czyli bezpiecznie - ale dostaje niższe noty. Telemark od lat jest uważany za klasykę lądowania, ocenia się nie tylko chwilę lądowania, ale też tak zwany "odjazd telemarkiem", trzeba przejechać za taką specjalną linię, potem można się nawet przewrócić. Ale lądowanie telemarkiem i ten piękny odjazd są najwyżej punktowane. To wprowadzono jeszcze za czasów stylu klasycznego, do tej pory to funkcjonuje. Pojawiały się na różnych konferencjach FIS pomysły, by przestać na to zwracać uwagę, ale nie zostały przyjęte. To także element piękna tej konkurencji.

Grzegorz Jasiński: Jak taki "telemark" wygląda z pozycji biomechaniki? Tam też są różne parametry, które można zmierzyć i ocenić jego jakość?

Piotr Krężałek: Tak, zmienia się coś, co można by w przybliżeniu określić "obszarem podparcia". W skrócie - z definicji to jest obszar, w którym ciało spotyka się z podłożem, czyli w tym konkretnym przypadku narty wyznaczają, jak ten obszar wygląda. Podczas lądowania "telemarkiem" tolerancja na zachwiania do przodu i do tyłu jest nieco większa. Przy lądowaniu "na dwie nogi" równowaga na boki jest większa. Jeżeli wszystko przebiega zgodnie z planem, nie ma żadnych zaburzeń w locie - to dobrze jest wylądować "telemarkiem", bo takie lądowanie jest stabilniejsze, jeśli chodzi o tę składową do przodu i do tyłu. Poza tym istotne jest to, że zawodnik podczas lądowania rozkłada ręce, zwiększając tym samym moment bezwładności, zwiększając opór na rotację boczną ciała. Poza tym, że dobrze to wygląda, jak w gimnastyce, to ma jeszcze uzasadnienie biomechaniczne.


Ciąg dalszy nastąpi...