"Z jednej strony pewnie była ulga, a z drugiej rozczarowanie, że to już koniec tej przygody" - tak o zakończeniu zimowej wyprawy na K2 i reakcji jej uczestników mówi RMF FM Jerzy Natkański - himalaista i szef Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki. Decyzję o powrocie do Polski podjęto ze względu na silne opady śniegu, rosnące zagrożenie lawinowe oraz niekorzystną prognozę pogody do końca zimy. "Część kolegów była już na wyprawach zimowych, ale nie na wysokich 8-tysięcznikach. Część w ogóle nie była wcześniej zimą. W związku z tym te doświadczenia, które nabyli, na pewno są bezcenne" - mówi Natkański w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem.

Michał Rodak: Wiemy już, że polska zimowa wyprawa na K2 się kończy. Podjęto decyzję o zakończeniu akcji górskiej. Zdziwienie, czy spodziewał się pan takiej decyzji teraz w tych dniach, po ostatnich opadach śniegu?

Jerzy Natkański: Wiedząc, że sezon zimowy kończy się praktycznie za ponad dwa tygodnie; znając realia, że jednak zimą tam te okna pogodowe są krótkie i oceniając szansę na to, żeby się akurat pojawiły w okresie tych dwóch tygodni, sądziłem, że będzie trudno. Jeżeli do tego dochodziły komunikaty o opadach śniegu, to widać było, że ewentualnie tylko jakiś rekord wysokości mógłby być w tym momencie sukcesem wyprawy.

Zabrakło trochę czasu. Myśli pan, że zdecydowała ta długa walka na drodze Basków?

Na pewno te wszystkie elementy będą brane pod uwagę przy ocenie tego, co zaważyło. Na pewno nie zaważyła akcja ratownicza (na Nanga Parbat - przyp. red.), bo odbywała się w czasie, kiedy nie było pogody. Próba drogą Basków miała znaczenie na pewno. Jednak stracono kilka tygodni na tamtej drodze i wyeliminowała dwie osoby, ale to jest po prostu zimowa loteria, zimowa walka. Podczas wyprawy przygotowawczej w lecie ubiegłego roku, kiedy właśnie testowaliśmy drogę Basków pod kątem zimy, wszystko wskazywało na to, że to jest najlepsza droga. Rok wcześniej jeszcze byliśmy na Abruzzach i widzieliśmy, że ta droga jest potwornie długa, a Basków akurat jest i krótka, i stroma w dolnej części, nie w górnej... Ale nikt nie mógł się spodziewać, że będą zimą takie anomalia, że na 6000 metrów płynie woda po skale, uwalniają się kamienie i tam mocno lecą w dół.

To jest coś, czego nie dało się przewidzieć, nie będąc tam zimą w ostatnich latach i biorąc pod uwagę zmiany klimatyczne...

Tak, to kolejne doświadczenia. Część kolegów była już na wyprawach zimowych, ale nie na wysokich 8-tysięcznikach. Część w ogóle nie była wcześniej zimą. W związku z tym te doświadczenia, które nabyli, na pewno są bezcenne. Wiele różnych aspektów... Radzenie sobie z żywiołem medialnym - lub też nieradzenie - też jest pewnym doświadczeniem tego zespołu.

Janusz Majer też podkreślał znaczenie tego doświadczenia. To zaprocentuje przy kolejnych próbach, które pewnie będą? Tak zakładam...

Ja też tak sądzę, że próby będą. Oczywiście, że to zaprocentuje. To kolosalna rzecz dla kolegów i doświadczenie z samego wspinania się w górze w warunkach zimowych, wietrze... Nie ma takich warunków w ścianie, tego lodu i mocnego wiatru, który jest zimą. Oczywiście, to też się zdarza latem, ale nie w takim natężeniu jak tutaj. Jeżeli do tego dołączyć to doświadczenie z całego pobytu non stop w bazie... To mi się kojarzy z takimi pytaniami: "a jak to tam w tym namiocie to się da wytrzymywać przy minus 40?". Jak człowiek raz wytrzymał i następnym razem jedzie, jest minus 45 i wie o tym, że w minus 40 wytrzymał, zszedł na dół i żyje, to minus 45 też jest do przeżycia. To jest właśnie to doświadczenie, które procentuje na przyszłość. Na pewno bardzo dużo jest takich pozytywów.

Chciałbym zapytać o poszczególnych członków zespołu, ale z zastrzeżeniem. Mówiło się najwięcej o Adamie Bieleckim i Denisie Urubko, ale ważną rolę odgrywali tutaj pozostali członkowie zespołu, także ci, o których pan mówił i byli pierwszy raz na takiej długiej, oblężniczej wyprawie w takich warunkach. Patrząc okiem laika, wrażenie robi to, co robił Maciej Bedrejczuk. Dla niego była to pierwsza taka wyprawa, a bardzo często działał w górze.

Bardzo wysoko to oceniam. On nie był w takim składzie PHZ-u formowanym od kilku lat. Praktycznie oprócz Maćka Bedrejczuka wszystkie osoby były na wyprawach unifikacyjnych, przygotowawczych. Wszystkich znam prawie na wylot, więc to takie bardzo pozytywne wrażenie i wniosek na przyszłość, że sięganie po tych "ostrych" wspinaczy, wspinających się nie w górach wysokich na 8-tysięcznikach, tylko na różnych drogach, często będących na wyprawach eksploracyjnych, jest bardzo dobrym pomysłem. Oczywiście posiadających to minimum doświadczenia wysokościowego, czyli te 7000 metrów żeby jednak za sobą mieli... Jest to pomysł na uzupełnianie tego składu w przyszłości - poprzez osoby bardzo dobrze się wspinające, ale które wcześniej nie miały doświadczeń ze wspinaczką na 8-tysięcznikach. To jest dobre posunięcie.

I szansa na poszerzenie grona stricte zimowego...

Tak, takich osób jest więcej, tylko nie wszyscy mają chęć siedzenia dwa miesiące w bazie i czekania na tę pogodę. Ale jest parę osób, które będą w dalszym ciągu zapraszane do tego szerokiego składu PHZ.

Co do innych, było kilku kolegów, którzy wcześniej byli ze mną na wyprawach i którzy pierwszy raz zasmakowali zimy. Ciekaw jestem ich doznań, jak tę przygodę oceniają. Ja ich uprzedzałem, że wspinaczka letnia to jest zupełnie inny świat, a zima to jest dopiero niezła przygoda. Ja na przykład swoją wyprawę sprzed 15 lat wspominam jako taką największą życiową przygodę wspinaczkową, bo trwało to prawie 3 miesiące i też odbywało się z wieloma różnymi zwrotami akcji.

Jeżeli chodzi o Adama Bieleckiego, to wiadomo - bardzo mocny zawodnik, ale te relacje w mediach, że "wyprawa Adama Bieleckiego", że zespół Adama i Urubki od początku był nastawiany na atak, to takie trochę medialne przekłamania. Wiadomo, że do ataku szczytowego w momencie, kiedy byłyby zaaklimatyzowane trzy zespoły, a okno pogodowe byłoby bardzo krótkie, równie dobrze mogłyby pójść inne osoby jako ta grupa szturmowa. Zawsze od razu mi się przypomina zimowy Everest w 1980 roku, kiedy do góry poszli Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki. Wszystko bardzo zależy od sytuacji na miejscu, od tego, gdzie są zespoły porozmieszczane po obozach, kiedy będzie okno, jakie są warunki... Równie dobrze może być zupełnie inny zespół jako ten atakujący, a inny - zabezpieczający.

Biorąc pod uwagę doświadczenie z tej poprzedniej zimowej wyprawy na K2, myśli pan, że gdy zapadła ta decyzja, nasi himalaiści w bazie bardziej poczuli już ulgę, że po tylu miesiącach będzie można wrócić do domu?

Myślę, że tam były raczej mieszane odczucia. Z jednej strony po 2 miesiącach w bazie jest na pewno już takie zmęczenie, podrażnienie długim pobytem. To widać na wyprawach. Nawet po miesiącu w lecie już zaczynają denerwować drobiazgi, są małe scysje pomiędzy uczestnikami. Zimą to się jeszcze pogłębia. To dwa miesiące, do tego siedzenie non stop w tym pomieszczeniu bez możliwości wygrzania się na słońcu. To wszystko jednak powoduje zmęczenie psychiczne, więc z jednej strony pewnie była ulga, a z drugiej poczucie, że się kończy ta przygoda...

Taki niedosyt, że nie udało się spełnić tego celu...

Myślę, że może nawet taki niedosyt, że się wyprawa kończy. Odnośnie celu, to owszem, trochę przez pewną nieświadomość rzeczy, większość ludzi była nastawiana, że to się musi udać i koledzy tam wejdą, ale osoby znające trochę realia wspinaczki zimowej, tej loterii pogodowej, przewidywały, że te szanse są - mówiąc żartobliwie - 50 na 50: wejdą albo nie wejdą i że to nie taka prosta sprawa. Opinia publiczna została trochę tak nastawiona, że jak będzie atak, to na pewno się zakończy sukcesem... Myślę, że koledzy mieli świadomość realiów, tego jak to się może potoczyć i że same chęci to jeszcze nie wszystko, a większe jest prawdopodobieństwo tego, ze się nie uda, niż uda. Myślę, że z jednej strony ulga, bo już się kończy wyprawa, ale z drugiej strony jest też pewnie takie rozczarowanie, że to już koniec tej przygody.

Pewnie za wcześnie jeszcze na taką rozmowę, ale czy w planach są już kolejne letnie wyprawy unifikacyjne na K2, czy jeszcze o tym nie myśleliście?

Nie, czekano na to, jak się skończy ta wyprawa. Nie było takich dokładniejszych rozmów. Na pewno będą podsumowania, wnioski na przyszłość... Program jest na razie zaplanowany do 2020 roku. Sądzę, że będą zaplanowane wyprawy unifikacyjne, wprowadzające dobrych wspinaczy wysokogórskich w świat bardzo dużych wysokości. Chociażby na przykładzie Maćka Bedrejczuka widać, że bardzo dobrze to rokuje na przyszłość.