Norweska policja przyznaje, że jej funkcjonariusze dotarli na wyspę Utoya godzinę po tym, jak padły pierwsze strzały. Powodem była awaria policyjnej łodzi, która musiała zawrócić, bo zaczęła tonąć z powodu przeciążenia. Anders Breivik zabił na wyspie Utoya ponad 80 osób - uczestników obozu młodzieżówki rządzącej Partii Pracy.

Komendant policji w Hoenefoss Sissel Hammer powiedziała, że rozumie krytykę dotyczącą zbyt późnej interwencji funkcjonariuszy, choć działali oni tak szybko jak to możliwe. Proszę o zrozumienie faktu, że wysłanie specjalnej formacji zbrojnej wymaga czasu. Trzeba zawiadomić personel, musi on zaopatrzyć się w wyposażenie ochronne i broń oraz dotrzeć na miejsce akcji - pisze w oświadczeniu Hammer.

Pełniący obowiązki szefa policji w Oslo Sveinung Sponheim poinformował w sobotę, że zamachowiec strzelał przez około półtorej godziny. W niedzielę stwierdził, że jego wcześniejsza ocena była "nieco zawyżona", broniąc jednocześnie swej decyzji, by policyjna jednostka specjalna Delta udała się w rejon akcji drogą lądową, a nie śmigłowcem.

Szybciej było jechać samochodem, ponieważ musielibyśmy użyć śmigłowca z bazy daleko na południe od Oslo i potrwałoby to dłużej - powiedział Sponheim. Jak zaznaczył, jedyny śmigłowiec, przeznaczony na potrzeby stacjonującej w Oslo jednostki, bazuje na odległym około 60 kilometrów od stolicy lotnisku Rygge.

Według opublikowanej przez policję chronologii wydarzeń, pierwsze doniesienia o strzelaninie policja w Hoenefoss otrzymała o godzinie 17.27. Funkcjonariusze przybyli na pomost naprzeciwko wyspy o 17.52, ale musieli "czekać na odpowiednią łódź".

Jednostka specjalna z Oslo dotarła na pomost o 18.09, by w 16 minut później wylądować na Utoya. Po dalszych zaledwie dwóch minutach zamachowiec poddał się bez żadnego oporu.