Barack Obama obiecał potrojenie liczby osób, które walczą ze skutkami zanieczyszczenia ropą naftową wód i wybrzeży Zatoki Meksykańskiej. Zapewnił też mieszkańców skażonych rejonów, że "nie będą pozostawieni samym sobie".

Do katastrofy ekologicznej w Zatoce Meksykańskiej doprowadziła eksplozja na platformie wiertniczej koncernu BP. Obama, który udał się do stanu Luizjana, by osobiście przekonać się o skutkach katastrofy, przeprowadził serię narad z lokalnymi politykami i przedstawicielami Straży Przybrzeżnej. Na konferencji prasowej zapowiedział następnie, że dodatkowi ludzie wesprą akcję zakładania pływających zapór, które mają powstrzymać rozprzestrzenianie się ropy, wydobywającej się z uszkodzonego odwiertu. Dodatkowe siły będą też czyścić plaże i obserwować wpływ zanieczyszczeń na dziką faunę i florę.

Nie jesteście sami, nie zostaniecie opuszczeni i zapomniani. Media mogą się znudzić tym tematem, ale my nie. Będziemy po waszej stronie i dopilnujemy wszystkiego - obiecywał Obama mieszkańcom Luizjany.

Tymczasem trwa operacja tamowania wycieku ropy przy zastosowaniu metody "top kill" - czyli za pomocą "zastrzyków" specjalnej substancji. Jej rezultat może być znany najwcześniej po 48 godzinach. Obama już jednak zapowiedział, że na wypadek, gdyby ta metoda się nie sprawdziła, zespół ekspertów i naukowców opracowuje plan wariantowy.

Agencja Associated Press zauważa, że zachowanie Obamy ma związek z obawami, iż katastrofa ekologiczna może mieć wpływ na jego prezydenturę. To dlatego - według agencji - prezydent postanowił zademonstrować, że działa aktywnie w tej sprawie. Temu właśnie służyła krótka, bo zaledwie kilkugodzinna, podróż do Luizjany.

Platforma wiertnicza koncernu BP Deepwater Horizon eksplodowała 20 kwietnia. W wybuchu zginęło 11 pracowników.