W dziewięciu stanach rozpoczęły się oficjalnie wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Z ubiegającym się o reelekcję Demokratą Barackiem Obamą zmierzy się kandydat Republikanów Mitt Romney. W sondażach przedwyborczych politycy szli łeb w łeb.

Konrad Piasecki: No to kto wygra?

Andrew Michta, szef warszawskiego biura German Marshall Fund of the United States: Na razie jest naprawdę za wcześnie, żeby powiedzieć. Obydwaj kandydaci mają dokładnie 48.2, 48.4 poparcia. Wygląda to na wyścig nos w nos, szyja w szyję do końca. Wszystko, naprawdę, skończy się odnośnie kilku stanów, najprawdopodobniej na środkowym zachodzie.

Jest jakiś impuls, który w tych ostatnich godzinach może zdecydować, czy to jest już tylko ślepy los?

Wcale nie ślepy los. Najważniejsze będzie, jak zachowają się tak zwani niezależni głosujący. To znaczy ludzie, którzy nie identyfikują się ani jako republikanie, ani jako demokraci. Z tego, co widzimy tutaj, mimo tego, że oni przesunęli się, zaraz po huraganie Sandy, w stronę prezydenta Obamy, teraz znów zaczynają przesuwać się w stronę gubernatora Romney’a. Jeżeli to momentum się utrzyma - Romney może wygrać. Jeżeli nie - wygra Obama.

Wynik tych wyborów jest ważniejszy dla Stanów Zjednoczonych czy dla świata?

Dla świata mocne Stany Zjednoczone nadal pozostają krytycznym elementem bezpieczeństwa światowego. W związku z tym wybory, które zdecydowanie dałyby mandat jednemu, albo drugiemu kandydatowi, co jest mało prawdopodobne, ale może się zdarzyć, że Obama albo Romney wygrają zdecydowanie, w związku z czym będą w lepszej pozycji do rządzenia. Jeśli do tego nie dojdzie, jeśli stanie się najgorszy scenariusz - to znaczy, że będziemy mieli prawną litygację tych wyborów ciągnącą się przez miesiąc, bo będą one zbyt bliskie, jeśli chodzi o rezultaty - to taki paraliż wewnątrz Stanów Zjednoczonych jest niedobry. Biorąc pod uwagę to, co się dzieje na Bliskim Wschodzie, czy zmiany w Azji.

Sondaże przeprowadzone wśród Polaków pokazują, że kibicujemy raczej Obamie, ale jeśli chodzi o elity polityczne widać jednak sympatię dla Romney’a. Uważa pan, że to słuszny wybór elit?

To już zostawię panu i elitom polskim. Nie będę się wypowiadał.

Ale uważa pan, że z punktu widzenia Polski zwycięstwo jednego albo drugiego kandydata ma jakiekolwiek znaczenie jeśli chodzi o stosunki polsko-amerykańskie? Czy tutaj nic się nie zmieni, niezależnie od zwycięzcy?

Ja się różnię od szeregu komentatorów, których słyszałem w Polsce. Uważam, że tak. Podstawową kwestią jest nie tyle sama Polska, ile jak Stany Zjednoczone patrzą na rolę Europy i stosunków transatlantyckich. I tutaj, przynajmniej biorąc deklarację Baraka Obamy, widzimy większy nacisk na stosunki transatlantyckie. Z drugiej strony prezydent Obama wypowiadał się mocno o powrocie do Azji, o przesunięciu zainteresowania tam. Myślę, że to jest jednak wyczuwane w tej kampanii wyborczej. Mój przyjaciel niedawno napisał artykuł, że Obama nie opuścił Polski, nawet na taką małą skalę, Polska stała się samoistnie elementem amerykańskiej debaty wyborczej.

Ale nie opuścił rzeczywiście?

Ja nie wiem, jak to rozumieć. To znaczy polityka amerykańska popełniła w stosunku do polskiej szereg dosyć mocnych gaf. To sprawiło pewnego rodzaju wrażenie, że jest pewien rozdźwięk. Ale ja przesunę palec w innym kierunku. Uważam, że również polskie elity, mówię przede wszystkim o elitach medialnych, ale i elitach analitycznych, politycznych, mogłyby zrobić lepiej, dając pełniejszy obraz stosunków polsko-amerykańskich. To znaczy ja ciągle  słyszę o Iraku, rozczarowaniu, jakiś oczekiwaniach, które nie były spełnione. Ja uważam, że część z nich jest autentycznie prawdziwa, część po prostu, moim zdaniem, przesadzona i nie ma miejsca. W związku z tym to wytwarzaj taką atmosferę wśród publiki.

A to, że traktujemy tarczę antyrakietową jako papierek lakmusowy stosunków polsko- amerykańskich, ale zarazem, tego czym jest Polska w stosunkach między Rosją a Stanami Zjednoczonymi, to jest słuszne postrzeganie rzeczywistości?

Istotnym jest, aby w Polsce była obecność amerykańska. Także obecność wojskowa. Stąd to, co się ostatnio stało - ta rotacyjna obecność lotnicza w Łasku - jest bardzo ważna. Jest pierwszym krokiem w kierunku zbudowania czegoś większego i szerszego. To dla mnie jest trochę istotniejsze. To znaczy konkretna obecność, współpraca, wspólne działania, wspólne ćwiczenia, niż nawet ten większy problem obrony balistycznej. To jest naprawdę problem szerszy.