"Naszym marzeniem było, żeby wychować dzieci na odpowiedzialnych obywateli, odpowiedzialnych ludzi i uczciwych" - mówi w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Jan Tadeusz Duda, ojciec Andrzeja Dudy. Jak dodaje, zawsze mówił swoim dzieciom, że człowiek wolny musi mieć stróża w sobie. "Niewolnik ma stróża obok. Jak stróż nie patrzy, to może robić co chce" - dodaje.

Maciej Grzyb: Wygrana w wyborach prezydenckich to dopiero początek ciężkiej pracy dla pana syna?

Jan Tadeusz Duda: Tak. To znaczy ja mówię o tym, co zrobił teraz przez te sześć miesięcy, bo myśmy ze wszystkich stron dostawali sygnały, że ludzie pragną zmiany i to wyszło. Ta zmiana wyszła. Teraz czeka go jeszcze większa misja i to jest na pewno olbrzymi trud. Ja się modlę, żeby miał siłę i mądrość, żeby wypełniać tę misję. Niczego więcej nie mogę powiedzieć, bo trudno komentować tę sytuację. To jest takie szczęście, za którym stoi świadomość, że to jest dopiero początek. To jest pierwszy etap. Ja jestem szczęśliwy, że syn wypełnił pierwszą misję. Ważną misję. Obudził po prostu ducha w Polakach.

Wierzył pan w zwycięstwo jeszcze przed ogłoszeniem wyników drugiej tury?

Ja cały czas wierzyłem, że może wygrać. Cały czas, bo wiedziałem, że syn wszedł w tę rolę. Wszedł w to. Przyjął misję na siebie, nie po to, żeby przegrać tylko po to, żeby wygrać. Także nie byłem zaskoczony, ani po pierwszej turze, ani teraz. Oczywiście cieszę się, że jest tak jak jest.

Zmieni się zapewne życie rodzinne.

Pewnie się zmieni. Trochę. Mam nadzieję, że nie dużo, bo w końcu rola nasza jest już właściwie schyłkowa. Jesteśmy rodzicami dorosłego człowieka.

Jest jeszcze wnuczka.

Tak. Jest jeszcze wnuczka. Są też inne wnuki, także my mamy co robić. Ja w Krakowie pracuję twardo w sejmiku, na uczelni AGH, także myślę, że się tak za dużo nie zmieni.

Ale rzadziej będziecie się państwo pewnie widzieć.

Będziemy się rzadziej widywać na pewno. I to jest cena, jaką się płaci za to, że syn jest potrzebny ludziom.

Gratulował już pan zwycięstwa?

My sobie nie gratulujemy tak wprost. My sobie po prostu gratulujemy duchem.

Nawet przez telefon nie rozmawiał pan z synem?

Syn dzwonił do mnie, bo syn zawsze dzwoni w takiej sytuacji. Po prostu pomilczeliśmy chwile. Tyle. Na pewno nie jest to takie wie pan: gratuluję ci. Nie ,nie, nie. To jest inny język. Rozumiemy się bez słów.

Język ojca i syna?

Tak.

Kiedy pan uściśnie dłoń synowi?

Nie wiem. Pytałem się, czy będzie w Krakowie we wtorek, ale on nie wie. Także pewnie się spotkamy. Na pewno spotkamy się w sobotę.

Coś w przeszłości podpowiadało panu, że syn będzie prezydentem?

Nie. Naszym marzeniem było, żeby wychować dzieci na odpowiedzialnych obywateli, odpowiedzialnych ludzi i uczciwych. Uczciwość, odpowiedzialność i religijność to są rzeczy, które są dla nas najważniejsze. To ta religijność się łączy z tymi dwiema. Także o to nam tylko chodziło i chyba każdemu o to chodzi, żeby wychować dzieci na ludzi szanowanych i odpowiedzialnych. Ja sam za siebie byłem odpowiedzialny i uważałem, że to jest dobra szkoła. Mówiłem zawsze dzieciom, że człowiek wolny musi mieć stróża w sobie, bo wtedy dopiero jest wolny. Niewolnik ma stróża obok, jak stróż nie patrzy, to może robić co chce. Człowiek wolny nie może robić, co chce. Nigdy. Bo ma stróża w sobie. I to jest takie przesłanie, które dzieciom wpajałem, teraz wnukom próbuję wpajać. Wydaje mi się, że to jest dobre. Dobra szkoła.

Syn często przychodził do taty i pytał? Prosił o rady?

Wtedy, kiedy był młody... tak, oczywiście. Myśmy bardzo dużo rozmawiali, bo w naszej rodzinie była taka tradycja, że z dziećmi dużo się rozmawia. Zawsze konsultował te fundamentalne decyzje, że tak powiem.

Start w wyborach prezydenckich też?

Nie. To znaczy wie pan... to jest inna kwestia. Ja mówię o takich decyzjach jak np. studia, małżeństwo, potem podjęcie się misji wyborczej. Też konsultował. Ale to była jego decyzja. Chodziło o to, żebyśmy razem sobie uświadomili, co go czeka.

Rada taty dla przyszłego prezydenta? Prezydenta elekta?

Życzę ci siły i mądrości do wypełnienia tej nowej, wielkiej misji. Tyle mogę powiedzieć.