Joe Biden - wszystko na to wskazuje - będzie nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych! Według wciąż nieoficjalnych wyników wyborów, kandydat demokratów zapewnił sobie konieczną do zwycięstwa liczbę 270 głosów elektorskich. Jeśli to rozstrzygnięcie zostanie oficjalnie potwierdzone, Donald Trump pożegna się z Białym Domem po jednej kadencji. Urzędujący wciąż prezydent USA nie składa jednak broni: sztab jego prawników szykuje się do sądowych batalii.

Amerykanie ruszyli do lokali wyborczych, by wybrać 46. prezydenta Stanów Zjednoczonych, 3 listopada. Już wcześniej jednak dziesiątki milionów - ze względu na pandemię koronawirusa - oddały głosy drogą korespondencyjną.

Właśnie z tego powodu przedłuża się liczenie głosów i ogłoszenie oficjalnych wyników wyborów. Część głosów korespondencyjnych została wysłana dopiero w dniu wyborów lub tuż przed nim - spływały więc wciąż już po 3 listopada.

W sobotę po południu czasu polskiego ośrodek badawczy Edison Research i kilka największych w USA stacji telewizyjnych ogłosiły, że - wedle wciąż nieoficjalnych, szacunkowych danych - nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych zostanie Joe Biden.

Według szacunków CNN, spośród 6 stanów, w których liczenie głosów jeszcze trwa, demokrata zwyciężył w Pensylwanii i Nevadzie, a tym samym przekroczył granicę 270 głosów elektorskich potrzebnych do zwycięstwa. 

Joe Biden w oświadczeniu: "To czas, by Ameryka się zjednoczyła"

"Jestem zaszczycony zaufaniem, jakie Amerykanie okazali mnie i wiceprezydent-elekt (Kamali) Harris" - napisał Joe Biden w pierwszych słowach oświadczenia, opublikowanego tuż po tym, jak Edison Research i najważniejsze za Oceanem media ogłosiły go zwycięzcą wyborów prezydenckich.

"W dobie bezprecedensowych trudności zagłosowała rekordowa liczba Amerykanów. Udowodnili raz jeszcze, że demokracja bije głęboko w sercu Ameryki" - zaznaczył.

"Wraz z zakończeniem kampanii nadszedł czas, by zostawić za sobą gniew i szorstką retorykę i stanąć razem jako naród. To czas, by Ameryka się zjednoczyła. I uleczyła" - podkreślił Joe Biden.

"Jesteśmy Stanami Zjednoczonymi Ameryki. I nie ma niczego, czego nie moglibyśmy dokonać, jeśli będziemy działać razem" - podsumował świeżo upieczony, choć wciąż nieoficjalny, prezydent-elekt.

W poście na Twitterze zaznaczył zaś: "Obiecuję wam: będę prezydentem wszystkich Amerykanów - bez względu na to, czy na mnie głosowaliście, czy nie".

Donald Trump w oświadczeniu: Wyścig jest daleki od zakończenia

Donald Trump natomiast wkrótce po ogłoszeniu nieoficjalnych wyników wyborów stwierdził w opublikowanym przez jego sztab oświadczeniu, że wyścig jest "daleki od zakończenia".

Wprost zapowiedział batalię prawną.

"W poniedziałek nasz sztab skieruje sprawę do sądu, by zagwarantować, że prawa wyborcze są w pełni respektowane, a na stanowisku jest prawowity zwycięzca" - czytamy w cytowanym przez CNN oświadczeniu.

"Nie spocznę, dopóki Amerykanie nie doczekają się uczciwego policzenia głosów, na które zasługują i którego wymaga Demokracja" - podkreślił Trump, którego ogłoszenie nieoficjalnego rozstrzygnięcia wyborów zastało, jak doniosła CNN, na jego polu golfowym w Virginii.

Kilka godzin później amerykański prezydent napisał na Twitterze m.in.: "Obserwatorzy nie zostali wpuszczeni do miejsc, w których liczone są głosy. Wygrałem te wybory, zdobyłem 71 milionów legalnych głosów. Wydarzyły się złe rzeczy, których nasi obserwatorzy nie mogli zobaczyć".

Źródła w otoczeniu Donalda Trumpa: "Nie spodziewajcie się, że w najbliższym czasie zaakceptuje rzeczywistość"

"Nie spodziewajcie się, że Donald Trump w najbliższym czasie zaakceptuje rzeczywistość i uzna swoją porażkę w wyborach" - takie stwierdzenie ze źródeł wewnątrz prezydenckiego sztabu zacytowała CNN krótko po ogłoszeniu nieoficjalnych wyników głosowania.

Rozmówcy stacji twierdzili, że Trump się "okopał", jest rozgoryczony przegraną.

"Może nigdy nie zaakceptować rzeczywistości" - stwierdził w rozmowie z CNN anonimowy doradca prezydenta USA.

Joe Biden vs Donald Trump, czyli wyborczy rollercoaster i ogromne emocje

Joe Biden już w czwartek (czasu polskiego) wysunął się w prezydenckim wyścigu znacząco na prowadzenie.

Do zwycięstwa potrzebnych jest co najmniej 270 tzw. głosów elektorskich, a w amerykańskim systemie wyborczym obowiązuje zasada, zgodnie z którą kandydat, który wygra w danym stanie w głosowaniu obywateli, zgarnia wszystkie przysługujące temu stanowi głosy elektorskie.

W czwartek Biden mógł być już pewny 253 głosów elektorskich, Donald Trump miał ich zaś 213. Głosy liczyło wciąż wówczas 6 stanów.

W piątek tuż przed 15:00 czasu polskiego zza Oceanu nadeszła wiadomość o tym, że kandydat demokratów wysunął się na prowadzenie w Pensylwanii - stanie, który dysponuje aż 20 głosami elektorskimi. W tamtym momencie Pensylwania miała przeliczonych już około 95 procent wszystkich głosów.

Co ciekawe, kilka godzin po zamknięciu głosowania Donald Trump prowadził w tym stanie z przewagą ponad pół miliona głosów. Joe Biden te straty odrobił. Kluczową rolę odegrały tu głosy oddane korespondencyjnie: jak zwracali uwagę komentatorzy stacji CNN, na głosowanie korespondencyjne decydowali się w ogromnej większości właśnie zwolennicy demokratów.

Donald Trump nie składa broni, prawnicy szykują się do sądowych batalii

Donald Trump nie zamierza jednak - co potwierdziło jego najnowsze oświadczenie - składać broni, a jego prawnicy szykują się do sądowych batalii.

Już w piątkowe popołudnie, kiedy Joe Biden wysunął się na prowadzenie w kluczowej Pensylwanii, sztabowiec prezydenta Matt Morgan wydał oświadczenie, w którym stwierdził m.in.: "Georgia zmierza w kierunku ponownego przeliczenia głosów, gdzie - jesteśmy tego pewni - (...) prezydent Trump ostatecznie zwycięży. W Pensylwanii doszło do wielu nieprawidłowości (...). W Nevadzie - jak się wydaje - tysiące ludzi niewłaściwie oddały głosy korespondencyjne".

Wkrótce potem pojawiła się mocna odpowiedź sztabu Joe Bidena.

"To Amerykanie podjęli decyzję w tych wyborach. A administracja Stanów Zjednoczonych jest doskonale przygotowana do tego, by usunąć intruzów z Białego Domu" - stwierdził w oświadczeniu rzecznik kampanii Bidena Andrew Bates.

Już dzień wcześniej Ben Tracy, dziennikarz stacji informacyjnej CBS News, nie miał wątpliwości: na ostateczne rozstrzygnięcia jeszcze poczekamy.

"Nawet jeśli Joe Biden zostanie ogłoszony w najbliższych 24-48 godzinach zwycięzcą, nie sądzę, że powinniśmy założyć, że sztab Donalda Trumpa to zaakceptuje i po prostu zrezygnuje z pozwów sądowych. Wydaje się, że to potrwa jeszcze tygodniami - i może rozciągnąć się aż do dnia inauguracji" - przewidywał Tracy na antenie CBS News.

Również nowojorski prawnik Sławomir Platta podkreślał w rozmowie z waszyngtońskim korespondentem RMF FM Pawłem Żuchowskim, że Donald Trump będzie kwestionował głosowanie korespondencyjne - o którym niejednokrotnie już przed wyborami mówił, że może prowadzić do fałszerstw.

"Może minąć jeszcze trochę czasu, nim dowiemy się ostatecznie, kto został prezydentem Stanów Zjednoczonych" - zaznaczał Sławomir Platta.

Pierwsza w historii kobieta na stanowisku wiceprezydenta USA

Zwycięstwo Joe Bidena - jeśli zostanie oficjalnie potwierdzone - oznaczać będzie, że po raz pierwszy w historii stanowisko wiceprezydenta USA obejmie kobieta. Kamala Harris będzie również pierwszym czarnoskórym wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych.