Chlebowski, Romaszewski, Rokita, Celiński - to tylko krótka lista pokonanych w wyścigu do Senatu. Senat pozostaje w rękach partii politycznych. Tylko 5 mandatów obejmą ludzie, którzy kandydowali bez politycznego szyldu. 62 fotele zajmą ludzie Platformy, 31 - PiS-u. Dwa mandaty - dla ludowców. Wynik wyborów to fiasko okręgów jednomandatowych.

Zmiana ordynacji wyborczej i wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych nie złamały hegemonii partii politycznych. Te wybory pokazały, że nawet jeśli mamy wybór: znany, ale bezpartyjny kandydat kontra człowiek z partyjnym szyldem bez nazwiska - wybieramy tego drugiego.

Tak w Warszawie poległ Andrzej Celiński z Markiem Rockim z PO. W Lesznie nie wystarczyła popularność zdobyta przy okazji wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej i Edmund Klich przegrał z mało znanym kandydatem z PO.

Jeśli kandydaci bezpartyjni zdobywali mandaty senackie, to tylko tam, gdzie PO rezygnowała z wystawiania własnych kandydatów. W Warszawie mandat zdobył Marek Borowski, bo w tym okręgu swojego człowieka nie wystawiła PO. Podobnie w okręgu białostockim bez konkurencji Platformy, bezkonkurencyjny znów okazał się Włodzimierz Cimoszewicz.

Wyjątek od tej reguły stanowi jeden z okręgów wrocławskich, gdzie kandydatów PO i PiS-u pokonał Jarosław Obremski z Komitetu "Obywatele do Senatu".

Te wybory pokazały też, że Senat i jednomandatowe okręgi to nie jest droga do uratowania zrujnowanej kariery. Można powiedzieć "Żegnaj Zbychu", bo Zbigniew Chlebowski poległ w swoim wałbrzyskim okręgu. Podobnie Robert Węgrzyn usunięty z PO za dowcip o lesbijkach nie przekonał do siebie opolan.