"Benedykt XVI może obawiać się, że historia zapamięta go jako człowieka słabego. Ja tak nie myślę. Uważam, że rezygnacja to oznaka dużej odwagi, a przede wszystkim odpowiedzialności za Kościół" - mówi w rozmowie z Konradem Piaseckim historyk, prof. Jan Żaryn. "Papież podjął decyzję, której jeszcze nie rozumiemy do końca. Po niej Kościół Powszechny już nigdy nie będzie taki sam" - podkreśla.

Konrad Piasecki: Czy nie jest tak, że decyzja o rezygnacji stanie się tak naprawdę jedynym wyróżnikiem pontyfikatu Benedykta XVI i historia zapamięta go jako tego papieża, który zrezygnował po raz pierwszy od 800 lat?

Jan Żaryn, historyk: Myślę, że będzie to pierwsze zdanie w biogramach Benedykta XVI nie dlatego, żeby sobie zasłużył na to, ale dlatego, że w kontekście długiego trwania Kościoła Powszechnego na ziemi, od czasów Chrystusa do dziś, to jest decyzja bez precedensu. Ona siłą rzeczy musi odnieść się także do całej przyszłości. Mówiąc wprost - Kościół Powszechny już nigdy nie będzie taki sam.

Często tak jest, np. z władcami, którzy porzucali trony, że historia ich zapamiętuje jako ludzi słabych. Nie boi się pan, że Benedykta XVI też historia tak zapisze i zapamięta?

Przede wszystkim sam Benedykt XVI może czuć takie obawy. Ja osobiście tak nie myślę. Wręcz odwrotnie - uważam, że rezygnacja to oznaka dużej odwagi, a przede wszystkim odpowiedzialności za Kościół. Papież podjął decyzję, której jeszcze nie rozumiemy do końca i ona na nim ciąży. Benedykt XVI nie wytłumaczy jej wszystkim do końca. Musimy sami na to zarobić, w sensie rozpoznania rzeczywistości i mu w ten sposób pomóc. Myślę sobie, że jednym z bardzo ważnych wątków, które warto sobie porozwijać, by zrozumieć tę jego decyzję jest stosunek dzisiejszego świata do starości. To jest też ta umiejętność zrozumienia, że pokora to jest taki znak dla nas, bardzo ważny i trudny do przyjęcia. On daje wielką szansę i nadzieję, że świat będzie autentycznie o jakiś fragment lepszy, dzięki temu, że my zrozumiemy, kiedy mamy ten swój przedostatni walc.

A nie ma pan obawy, że Josepha Ratzingera to papiestwo nie uszczęśliwiło, że on trochę ugiął się pod ciężarem tego papiestwa?

Dla kogo byłby to ciężar łatwy po takim pontyfikacie, jaki zafundował nam Jan Paweł II? Siłą rzeczy on musiał, szczególnie na początku, czuć siłę odpowiedzialności za Kościół, który przeżywał wewnątrz i przede wszystkim w konfrontacji ze światem zewnętrznym bardzo ważne, ale i trudne chwile. Ta odpowiedzialność jest tak przeogromna, że żaden śmiertelnik nie jest w stanie nawet sobie wyobrazić. To jest odpowiedzialność naprawdę przed Wszechmocnym, w którego się wierzy, w Roku Wiary może tym bardziej się wierzy, że jest najwszechmocniejszy. To jest ciężar bez horyzontu. Nie widać granicy tego ciężaru.