"Dlaczego Unia Europejska nie pracuje od miesiąca nad przygotowaniem dziesiątego pakietu sankcji wobec Rosji?" - pyta polski ambasador przy UE Andrzej Sadoś. I ostrzega, że Bruksela - wbrew zapowiedziom - może nie zdążyć z ogłoszeniem restrykcji przed pierwszą rocznicą wybuchu wojny w Ukrainie.

Polski ambasador podkreśla, że UE nie pracuje nad przygotowaniem pakietu, mimo że pierwsze zapowiedzi w tej sprawie szefowa Komisji Europejskiej złożyła już 10 stycznia. Andrzej Sadoś stawia pytanie o brak działania i podaje statystyki pokazujące, ilu Ukraińców straciło życie, ile dzieci uprowadzili Rosjanie i jakie straty finansowe poniosła Ukraina od tamtej zapowiedzi. Także dzisiaj - na spotkaniu unijnych ministrów ds. europejskich - Polska poruszy tę sprawę.

Ambasador ostrzega: UE może nie zdążyć z przyjęciem dziesiątego pakietu sankcji przed pierwszą rocznicą wybuchu wojny, czyli do 24 lutego. A właśnie taki termin obiecywała w zeszłym tygodniu na szczycie Ukrainy z UE w Kijowie szefowa KE Ursula von der Leyen. 

Polska alarmuje: Prace nad sankcjami w ogóle się nie odbywają

Nasz kraj alarmuje w Brukseli, że prace nad sankcjami nie tylko wyhamowały, ale praktycznie w ogóle się nie odbywają. Polska oraz Litwa przedstawiły już swoje propozycje dotyczące restrykcji kilka tygodni temu. Jednak Komisja Europejska nie przedstawiła jeszcze własnego projektu, który powinien być podstawą dla prac krajów członkowskich UE. I jeżeli przedstawi go - jak słychać nieoficjalnie - dopiero w przyszłą niedzielę, to będzie za mało czasu. 

Nigdy nie mieliśmy tak mało czasu - mówi dyplomata, dodając, że przyjmowanie sankcji przez 27 krajów, to nie jest praca na kilka godzin czy kilka dni i wymaga bardzo szczegółowych, technicznych analiz. 

W dodatku Szwecja, która sprawuje przewodnictwo w UE, odwołała wszystkie zaplanowane spotkania w tej sprawie - w zeszłym tygodniu i w ostatni weekend. Podczas przewodnictwa sprawowanego przez Francję, ambasadorowie UE pracowali po 7 dni w tygodniu do późnych godzin. A teraz nie pracujemy nad sankcjami prawie w ogóle - mówi polski ambasador. Jest to tym bardziej dziwne, że Szwecja do tej pory uchodziła za kraj, który wspiera sankcje wobec Rosji. 

Spór wokół restrykcji

Na domiar złego, propozycja sankcji wobec Białorusi nie jest - wbrew zapowiedziom KE - lustrzanym odbiciem rosyjskich restrykcji: nie ma w nich ograniczeń wobec sektora bankowego i propagandystów. W dodatku zawierają propozycję derogacji dla białoruskiego eksportu nawozów - pod płaszczykiem wypełniania zaleceń ONZ o przeciwdziałaniu kryzysowi głodu w Afryce. 

Propozycji KE - w sprawie osłabienia sankcji poprzez wprowadzenie wyjątków dla nawozów - przyklaskuje przede wszystkim Portugalia, Holandia, Belgia, Hiszpania i Francja. Dla Litwy jest to nie do zaakceptowania. Przypomina ona, że oznaczałoby to wykreślenie z unijnej listy sankcyjnej konkretnych białoruskich oligarchów.  

Nie może być tak, że przyjmowanie sankcji de facto oznacza ich rozwodnienie - mówią Litwini. I alarmują, że ostatnio, gdy uchwala się ograniczenia, to równocześnie wprowadza się kolejne wyjątki. Tak było na przykład, gdy Włosi i Belgowie otrzymali wyjątek na import z Rosji półproduktów ze stali.  

Chcą poluzować eksport białoruskich nawozów. "Litwa hamuje negocjacje"

Postawa Litwy budzi irytację grupy krajów opowiadającej się za poluzowaniem eksportu białoruskich nawozów. Kraje te twierdzą, że to właśnie Litwa hamuje negocjacje w sprawie sankcji białoruskich i że to jej postawa jest "niezrozumiała", gdyż takie samo odstępstwo było już uchwalone wobec Rosji w dziewiątym pakiecie sankcyjnym. Jeżeli ktoś mówi, że to Litwa blokuje, to jest to cyniczne kłamstwo - odpowiada polski dyplomata. 

Litwa jest krajem, któremu podobnie jak Polsce, najbardziej zależy na szybkich i mocnych sankcjach. Oba kraje podkreślają, że celem sankcji jest zmniejszenie potencjału gospodarczego Rosji, a nie jego zwiększenie. Ich zdaniem, jeżeli w dalszym ciągu UE będzie się zgadzać na wyjątki, to po prostu się ośmieszy.

Opracowanie: