Czołowe dzienniki amerykańskie i europejskie opublikowały dziś omówienie 250 tys. poufnych depesz dyplomatycznych z ambasad USA, które udostępnił portal demaskatorski Wikileaks. Dokumenty zawierają informacje m.in. na temat zagranicznych przywódców i zagrożeń terrorystycznych i nuklearnych. Omówienie dyplomatycznych depesz umieścił m.in. "New York Times", brytyjski "Guardian" i francuski "Le Monde".

Zobacz również:

Dyplomatyczny 11 września, Bomba atomowa w świecie dyplomacji! - tak francuskie media komentują największy przeciek do mediów naszych czasów. Wszystkie dokumenty dostał z wyprzedzeniem od WikiLeaks - i zaczął je publikować w formie streszczę - dziennik "Le Monde".

W tekście opublikowanym na stronach internetowych dziennika "Le Monde" oburzony ambasador USA we Francji Charles Rivkin podkreśla, że w czasie poufnych rozmów i swoich raportów dyplomaci nie owijają problemów w bawełnę, ale nie powinno być to ujawniane, żeby nie komplikować międzynarodowej sytuacji. Są to m.in. aluzje do doradców Sarkozy'ego, ochrzczonego przez administrację Obamy nagim cesarzem, którzy na przykład nazywają propozycję Iranu w sprawie rozmów z Waszyngtonem farsą, prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza określają jako wariata i alarmują, że Rosja będzie w przyszłości coraz częściej stosowała energetyczny szantaż wobec Europy.

"Le Monde" odpowiada, że najpierw analizuje otrzymane dokumenty, usuwa z nich wszystko, co mogłoby zagrażać życiu konkretnych osób, a następnie publikuje je w formie rzeczowych i wyważonych, dziennikarskich streszczeń.

W niemieckiej prasie…

…na cenzurowanym przede wszystkim "teflonowa" kanclerz Angela Merkel. Według dokumentów WikiLeaks nie tylko ona jest mało kreatywna i unikająca ryzyka. Wicekanclerz Guido Westerwelle jest po prostu niekompetentny i zarozumiały. Z kolei nominacja ministra rozwoju, Niebela to wypaczony wybór.

Ten ostatni zareagował pierwszy, stwierdzając, że nie czuje się wypaczony. Oceny płynące z ujawnionych dokumentów na razie są przede wszystkim tłumaczone na niemiecki, media i politycy zachowują jednak pewną powściągliwość. Być może z obawy, że światło dzienne ujrzą kiedyś zapiski niemieckiej dyplomacji, a i ocena własnych polityków w mediach i w sondażach jest w dużej mierze zbieżna z poglądami Amerykanów, może z wyjątkiem porównań do teflonu.

Putin i Miedwiediew to jak Batman i Robin

W materiałach opublikowanych przez Wikileaks rosyjskiego premiera amerykański dyplomata nazywa również Alpha Dog - to najprawdopodobniej nawiązanie do amerykańskiego filmu o przywódcy młodzieżowej bandy. Rzecznik Putina uważa, że przedwczesnym byłoby komentowanie ujawnionych materiałów.

W materiałach są jednak znacznie poważniejsze zarzuty pod adresem Rosji, ten kraj określony został jako bandyckie państwo. Chodzi tu o silne związki pomiędzy rosyjskimi spec służbami, a mafiosami. Według amerykańskiej dyplomacji są oni tak silnie powiązani ze sobą, że można mówić o bandyckim państwie.

Ujawnione materiały doprowadzą do bólu głowy azerbejdżańskiego prezydenta, który mówił Amerykanom, że decyzje Miedwiediewa wymagają zawsze potwierdzenia w kancelarii premiera Putina. Mówił również, że wielu wysokich urzędników rosyjskich nie uważa Miedwiediewa za lidera, a sam Miedwiediew nie kieruje swoim otoczeniem.

W materiałach pojawiają sie również inne określenia rosyjskiego prezydenta jak "wyblakły" i "niezdolny do podejmowania decyzji". Jak pisze dziennik "Kommiersant" na Kremlu odmówiono komentarza w tej sprawie, a źródło dziennika przekonuje, że rosyjscy dyplomaci bywają również szczerzy i bezpośredni w swoich raportach.

Na ustach brytyjskich polityków niesmak

Londyn zachowuje dyplomatyczny dystans do publikacji WikiLeaks. Według rzecznika brytyjskiego MSZ-u publikowanie tajnych dokumentów tego typu osłabia bezpieczeństwo narodowe. Nie jest jednak tajemnicą, że treść niektórych przecieków WikiLeaks przedstawia Wielką Brytanię, a więc najwierniejszego sojusznika Stanów Zjednoczonych w niepochlebnym świetle. Londynowi może się na przykład nie spodobać amerykańska krytyka brytyjskich operacji w Afganistanie, a także fakt, że Stany Zjednoczone zbierały kompromitujące informacje na temat brytyjskich parlamentarzystów i podobne sensacje o członkach rodziny królewskiej.

Opublikowane między innymi na łamach "Guardian'a" dokumenty będą z pewnością kłopotliwą lekturą dla brytyjskiego premiera Davida Camerona. Z przecieków WikiLeaks wyłania się bowiem obraz polityka, który nie jest poważany w Waszyngtonie. Zdaniem ekspertów na prawdziwy bilans tych publikacji trzeba będzie poczekać. Ale już teraz w ustach wielu brytyjskich polityków pojawia się zdecydowany niesmak.