"Potrzeba dużo więcej wyobraźni, dużo więcej pokory dla morza" - mówi Marcin Burda, szef sopockiego Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w rozmowie z reporterem RMF FM. Jak tłumaczył ratownik, zabawa nad morzem "to nie jest Słoneczny Patrol" - najczęściej tonący próbuje się ratować i nie krzyczy czy macha rękami, tylko "ginie po cichu".

Kuba Kaługa: Po czarnym weekendzie teraz już dwie akcje - już ruszacie na wodę?

Marcin Burda, szef sopockiego WOPR: Cztery. Dziś już była akcja w Kuźnicy i widzę, że w centrum są następne osoby. Nie nazywałbym tego "czarnym weekendem", chociaż tragedia jest wielka, bo mamy potwierdzonych 7 utonięć, najprawdopodobniej jest ich 8 w województwie pomorskim, ale jedna osoba wciąż jest poszukiwana.

Wiemy, że zaginęła ona w wodzie. Dopóki nie mamy potwierdzenia, traktujemy ją jako poszukiwaną. Natomiast trzeba patrzeć na to, że jest teraz sezon bardzo aktywny, piękna pogoda, nie za łatwe warunki, bo jak widzimy, jest przybój i jest wiatr. Natomiast chciałbym na jedną rzecz zwrócić uwagę: ratownicy w ten "czarny weekend", bo jednak 8 osób zginęło, uratowali 45 osób. To, co zrobili ratownicy na Wyspie Sobieszewskiej, Stegna, Sobieszewo, Jantar, Ostrowo, to jest rzecz niewiarygodna. W dwa dni 20 osób uratowanych. Żeby mieć świadomość tej proporcji; utonęły dwie osoby, czyli mimo wszystko jest tragicznie, ale 20 osób uratowanych. I też chciałbym, byśmy widzieli tę drugą stronę medalu, czyli tę ciężką i skuteczną pracę ratowników przez ten weekend.

Mówił pan przed chwilą: "nie pamiętam, kiedy był taki sezon".

My wiemy oczywiście, że tak się zaczynało i ileś lat temu traktowaliśmy takie weekendy jako jakąś normę, złą niestety. W ratownictwie wodnym zdarzyła się przez ostatnie 10 lat fantastyczna rzecz - spadła liczba utonięć. W zeszłym roku na morzu utonęło 12 osób. W tym roku wiemy, że to już jest ponad 20 osób. Wiemy, że ten rok będzie na pewno bardzo trudny. To jest taki trend, który nas niepokoi i będziemy go na spokojnie analizować.

W sobotę było 13 akcji, wczoraj 22, czyli niedziela była trudniejsza od soboty, mimo że w niedzielę już takich zagrożeń pogodowych nie było. Wiele czynników się na to nakłada i dzisiaj nie udzielimy odpowiedzi, dlaczego tak się stało.

Ale mówił pan dzisiaj: "to nie alkohol".

To jedyna rzecz, o której wiemy. Nie mamy wprost zgłoszenia, nie analizowaliśmy jeszcze wszystkich raportów, bo to jest gigantyczny materiał, ale ponieważ byłem tutaj w weekend z ratownikami z centrum koordynacji, wiem, że nie było bezpośredniego zgłoszenia, że były to utonięcia po alkoholu. Najczęściej było to wypłynięcie, zlekceważenie bezpieczeństwa, na przykład tak jak ta kobieta ratująca dzieci wypływające na pontonie.

Nie były to takie zachowania po alkoholu, które kiedyś były dominujące, ale ewidentnie są to ludzie przyjezdni, którzy nie znają morza, nie mają wobec niego pokory. Morze to jednak nie jest jezioro, bardzo szybko uczy szacunku. Tutaj się wszystko zmienia w minuty, w sekundy, więc trzeba zachować duży szacunek i pokorę.

Wyjaśnijmy na czym to polega, bo są takie przypadki, że stoi dziecko kilka metrów od brzegu, przychodzi fala i dziecka nie ma.

Morze nie ma gładkiego i idealnie prostego dna. Są przegłębienia i rewy czyli wypłycenia, czyli jest głębiej i płycej. Jeżeli jest płycej i wydaje się, że jest płytko, to wody robi się takiemu dziecku nagle powyżej kolan i fala nieduża, 50-60 cm, wydaje się niegroźną sytuacją. Dziecko robi jeden krok do przodu, robi się rewa i nagle robi się z 50 centymetrów - metr. Do tego dołoży się fala 70 cm, to nagle mamy 1,5 metra. Po drugie, ta fala na tej rewie bardzo szybko wraca i jak dziecko zostanie przewrócone, to go ciągnie w morze.

Osoba, która nie ma doświadczenia, której się wydaje, że świetnie pływa, świetnie sobie radzi, uderzona taką falą na płytkiej wodzie, przewrócona i pociągnięta przez tę wracającą falę do morza w głąb za chwilę sobie nie radzi. Ważna rzecz, o której chcemy powiedzieć, bo ludzie sobie z tego nie zdają sprawy: tonący ginie po cichu. My to dzisiaj powtarzamy, jeden z ratowników fajnie powiedział, że "to nie jest "Słoneczny Patrol", że się krzyczy i macha rękami", bo utonąłby od razu jakby krzyczał i machał rękami, czyli tonący próbuje się ratować i najczęściej my nie umiemy tego zidentyfikować.

Taką ważną rzeczą jest, że jak wychodzimy, szczególnie nad morzem, do wody, to albo jakiegoś sąsiada albo znajomych prosimy, by patrzył, że jak nie wracamy dłużej niż 15 minut to żeby się rozejrzał, czy jesteśmy w wodzie. W przypadku dzieci żelazna zasadza: rodzic stoi od strony morza. I wtedy nawet, kiedy taka nieduża fala dziecko przewróci i zabierze, to zabierze prosto na nogi rodzica, wyciągnie z wody i mamy najwyżej podtopienie. W momencie, kiedy rodzic siedzi na brzegu i wydaje mu się, że ma trzy metry do dziecka i fala go zabierze, nie ma szans, w ogóle nie zdąży.

Potrzeba dużo więcej wyobraźni, dużo więcej pokory dla morza i ochrony dzieci. Więcej pokory przy tej pięknej pogodzie, kąpieli na kąpieliskach strzeżonych tam, gdzie są ratownicy i słuchanie ratowników. Jak mówią, że nie wolno się kąpać to znaczy, że mają ku temu uzasadnione powody.