Dlaczego cichociemni. Kto i kiedy ukuł tę nazwę? Kto mógł zostać spadochroniarzem AK? Jak wyglądały szkolenia? Czy bez nich struktura Armii Krajowej mogłaby się obyć? O cichociemnych Konrad Piasecki rozmawiał z Kacprem Śledzińskim autorem książki "Cichociemni. Elita polskiej dywersji". Już w połowie sierpnia podczas Festiwalu Tajemnic na Zamku Książ będzie można wcielić się w cichociemnego. Specjalne szkolenie przeprowadzą byli żołnierze GROM.

TUTAJ MOŻESZ ZDOBYĆ WEJŚCIÓWKI NA FESTIWAL TAJEMNIC!

Konrad Piasecki: Czy pomysł na organizację, którą potem, dosyć umownie, nazwano Cichociemnymi, był zaczerpnięty z jakichś doświadczeń brytyjskich? Czy to był zupełnie nowatorski pomysł, na który wpadli sami Polacy?

Kacper Śledziński: Pomysł był typowo polski, w każdym razie w początkowej jego fazie. Pomysł wynikał z potrzeby wsparcia Związku Walki Zbrojnej, później Armii Krajowej, wyszkolonymi żołnierzami, a także sprzętem i bronią. Na pomysł wpadli dwaj kapitanowie: kpt. Jan Górski i kpt. Maciej Kalankiewicz. Ten polski pomysł, który pojawił się już jesienią 1939 r. zgrał się z pomysłem Brytyjczyków, z pomysłem Winstona Churchilla, zorganizowania SOE, czyli organizacji wspierającej ruchy oporu w okupowanej Europie. Pomysł brytyjski narodził się w drugiej połowie 1940 roku, a więc był pomysłem późniejszym. Potrzeba sytuacji, ogólnie rzecz ujmując, europejskiej, była znakomitym katalizatorem tych dwóch potrzeb: potrzeby brytyjskiej i potrzeby polskiej.

Jeśli chodzi o tę polską potrzebę; do czego przede wszystkim mieli być używani cichociemni? Czy to miała byś formacja kadrowa, która miała szkolić polskie podziemie, ZWZ, AK, czy też raczej uważano ich za potencjalnych dowódców przyszłych jednostek operacyjnych czy związków taktycznych na terenie Polski?

I jedno, i drugie. Oficerowie cichociemni byli przeszkoleni w różnych specjalizacjach. Między innymi w walce dywersyjnej. Ale to także wywiad i praca sztabowa. Ci ludzie, przerzuceni do kraju, mieli szkolić kadry w Polsce. Bardzo przydawali się w szkoleniu Kedywu, czyli Kierownictwa Dywersji.  Po drugie, sami uczestniczyli w walce jako dowódcy oddziałów różnej wielkości. Zdarzały się drużyny małe, po parę osób, zdarzały się plutony, zdarzały się, jak w przypadku kpt. Jana Piwnika "Ponurego", całe zgrupowania partyzanckie. "Ponury", jak wiadomo, działał w Górach Świętokrzyskich i bardzo dał tam Niemcom w kość.

Jak gęste było sito kwalifikacji do formacji cichociemnych? Jak starannie selekcjonowano tych, którzy mieli być potem skoczkami na tereny ziem okupowanych? Czy to się da jakoś porównać z selekcją do dzisiejszych służb specjalnych?

Ci ludzie byli doskonale wyszkoleni. Dziś mamy dużą różnicę w rozwoju technicznym, jeśli patrzymy na żołnierzy Gromu i na żołnierzy AK w czasie II wojny światowej. Ale pomijając ten fakt, ludzie ci też byli wyszkoleni bardzo dobrze.

 

W Polsce wylądowało 316 cichociemnych. Chętnych liczy się w tysiące. Te kwalifikacje były różnego rodzaju. Przede wszystkim była rozmowa wstępna. Kandydata pytano wprost, czy ma ochotę. Bo to nie był przymus tylko propozycja. Z reguły ludzie na taką propozycję odpowiadali pozytywnie. Potem zaczynały się rozmowy, żeby stwierdzić, czy psychika kandydata wytrzyma trud walki w okupowanym kraju. Komandosi brytyjscy, jugosłowiańscy czy francuscy oficerowie SOE po wykonaniu misji, po 3-4 dniach wracali do Wielkiej Brytanii, gdzie mogli odpocząć. Polacy, lądując w Polsce, zostawali w okupowanym kraju; w wielu przypadkach, do końca życia lub do końca wojny. Dlatego psychika odgrywała bardzo ważną rolę.

Drugą rzeczą była sprawność fizyczna. Ale - jak mówił generał Bałuk - tę kwestię fizyczną można było wypracować; ona nie była tak ważna. Po prostu siłę mięśni i wytrzymałość można było wypracować w ciągu długiego i mozolnego treningu. Siłą rzeczy nie każdy ten trening przechodził.

Następnie miało miejsce szkolenie umiejętności posługiwania się bronią różnego typu jak i walki wręcz. Selekcja była dość ostra.

Gdybyśmy mieli stworzyć taki modelowy obraz cichociemnego, to jakby on wyglądał? Kto by to był? Skąd się brał? Jaka była jego życiowa droga? W jakim był wieku?

Wiek był różny. To byli ludzie, którzy mieli po dwadzieścia parę lat, ale zdarzały się też przypadki ludzi w wieku trzydziestu paru lat. A jeśli mówimy o oficerach sztabowych to i osoby starsze.  Jako ciekawostkę dodam, że nie był istotny wzrost. Było takich dwóch cichociemnych w Krakowie: Januszkiewicz i Juszkiewicz. Oni byli małego wzrostu, mieli mniej więcej 160 cm. To nie były kolosy, ale ludzie inteligentni, umiejący sobie poradzić w trudnej sytuacji, stresowej. To było najważniejsze. Reszta wychodziła w przygotowaniu, w treningach.

Jaką rolę odegrali cichociemni w okupowanej Polsce? W jakim stopniu, wedle pańskiej oceny, byli oni kołem zamachowym Kierownictwa Dywersji, podziemia AK-owskiego, oddziałów partyzanckich. Czy bez nich struktura AK mogłaby się obyć?

"Czy obyć by się mogła" - to jest bardzo trudne pytanie. Musielibyśmy stworzyć szczegółowy model i przemyśleć każdą kwestię z osobna. Na pewno można powiedzieć, że cichociemni dzielili się z żołnierzami AK doświadczeniem i wyszkoleniem teoretycznym. To było bardzo ważne. W Polsce ścierały się dwie szkoły: szkoła AK-owska walki dywersyjnej ze szkołą brytyjską, czyli tą szkołą, którą cichociemni przywozili ze sobą. W związku z tym, że dwie szkoły się ścierały, powstawała nowa jakość, która - moim zdaniem - była doskonalsza i od brytyjskiej, i od typowo polskiej. Z obu szkół brano najlepsze rozwiązania. Już w tym przypadku rola cichociemnych była dość istotna. Oni szkolili ludzi, przez co można było rozwijać oddziały dywersyjne.

Kedyw był bardzo dobrze wyszkolony, bardzo dobrze przygotowany do akcji dywersyjnej, łącznie z odbijaniem więźniów z więzienia, z blokowaniem miast,  z robieniem napadów na niemieckie konwoje, z wysadzaniem torów i z zamachami na prominentnych przedstawicieli Trzeciej Rzeszy.

Jakie były powojenne losy cichociemnych? Ilu zostało w Polsce, ilu przebiło się na Zachód? Ilu z nich zginęło w walkach jako żołnierze wyklęci? Ilu straciło życie w trakcie okupacji?

"Góra-Dolina", czyli Adolf Pilch próbował przedostać się na Zachód, udało mu się, przeszedł przez Czechosłowację. Nie udało się tego samego zrobić cichociemnemu "Zaporze", który też próbował się przedostać już w 1946/1947 roku. On wylądował w więzieniu w Warszawie na Rakowieckiej. Zginął. Przykra była droga tych ludzi po tzw. Wyzwoleniu. Oni nie czuli smaku tej, głośno propagowanej przez  komunistów, wolności. Wprost przeciwnie. Byli szykanowani, zamykani w więzieniach.

Jeszcze ostatnie pytanie. Kto i kiedy ukuł nazwę "cichociemni"?

Jest parę teorii na ten temat. Niektórzy twierdzą, że ta nazwa wzięła się sama z siebie, po prostu wypłynęła w toku rozmów w obozach polskich w Szkocji. Spotkałem się też z taką hipotezą, że dwóch żołnierzy rozmawiało ze sobą i ten, który był już zakwalifikowany do cichociemnych nie chciał się przyznać gdzie go zabierają i oburzony kolega powiedział do niego "Nie bądź taki cichociemniak".

A kiedy nazwa została ustanowiona i była używana?

Ona się pojawiła w zasadzie po wojnie z takiej racji, aby tę formację jakoś nazwać, żeby zaistniał jakiś porządek w myśli historycznej, żeby znaleźć wspólny mianownik dla ludzi, którzy byli zrzucani z samolotów w Polsce. Używano jej też w czasie wojny, ale np. Stefan Bałuk mówił,  że oni mówili o sobie spadochroniarze AK. Nie używali w czasie wojny zbyt często terminu cichociemni.

"Dolnośląski Festiwal Tajemnic" jest projektem autorskim Joanny Lamparskiej, dziennikarki i podróżniczki, autorki wielu książek o tajemnicach Dolnego Śląska, od kilkunastu już lat promującej region dolnośląski poprzez jego tajemniczość.

Dwie poprzednie edycje "Dolnośląskiego Festiwalu Tajemnic", które odbyły się w 2013 i 2014 roku okazały się wielkim sukcesem. Zarówno podczas pierwszej, jak i drugiej edycji festiwalu łączna liczba odwiedzających przekroczyła 20 tysięcy.

Głównymi patronami medialnymi imprezy są miesięcznik Świat Wiedzy, Świat Wiedzy Historia, oraz radio RMF FM.