Jasey-Jay Anderson spełnił swoje marzenie o olimpijskim złocie, triumfując w slalomie gigancie. Dla 34-letniego Kanadyjczyka to czwarte igrzyska w karierze - pierwsze, w których stanął na podium. W finale Anderson wyprzedził Austriaka Benjamina Karla, a brązowy medal przypadł Francuzowi Mathieu Bozetto. W walce o najniższe miejsce na podium zdyskwalifikowany został Rosjanin Stanisław Dietkow.

Anderson nigdy nie zdobył medalu olimpijskiego, choć w dorobku ma cztery złote krążki mistrzostw świata i kilka kryształowych kul Pucharu Świata. W sobotę w pierwszym finałowym wyścigu z Karlem wyraźnie przegrał - o 0,75 s. W drugiej próbie, mimo padającego deszczu i mgły, nie dał jednak szans rywalowi i ostatecznie mógł cieszyć się z ukoronowania wspaniałej kariery.

Jestem w szoku. Sukces zawdzięczam energii, którą otrzymałem od kibiców. Cieszę się, że mogłem dać im coś w zamian - mówił po starcie Anderson. W takich warunkach ciężko jest startować. Cały dzień miałem wrażenie, że pływam w basenie. Nic nie widać i jedzie się na wyczucie. Starałem się jak najniżej pochylić i jechać swoje - dodawał.

Źle o warunkach wypowiadali się także inni snowboardziści. Bozzetto nazwał pogodę "brzydką". Z kolei Amerykanin Tyler Jewell ocenił, że w przypadku Pucharu Świata zawody zostałyby odwołane. Z powodu deszczu i mgły wszystkie ćwierćfinały kończyły się wypadnięciem z trasy jednego ze sportowców. To nie snowboard, tylko łowienie łososia. Przyjechałem ścigać się na snowboardzie, a nie na desce surfingowej. Chyba powinienem był założyć piankę - komentował natomiast brązowy medalista z 2002 roku Amerykanin Chris Klug, któryw Vancouver odpadł w 1/4 finału.

Mimo fatalnych warunków nie zawiedli kibice - do końca w komplecie wspierali ikonę kanadyjskiego snowboardu.