Na wschodniej Ukrainie - w obwodach donieckim i ługańskim - trwają nielegalne referenda niepodległościowe. Separatyści chcą utworzenia "Noworosji". Wcześniej twierdzili, że celem plebiscytu jest przyłączenie się do Rosji. Przeciwko referendum opowiedziały się nie tylko władze Ukrainy, ale i Stanów Zjednoczonych oraz państw unijnych, które oświadczyły, że nie uznają wyników tego plebiscytu.

Lokale wyborcze będą otwarte do godz. 21 czasu polskiego. Uczestnicy w obwodzie donieckim odpowiedzą na pytanie: "Czy popierasz akt niepodległości Donieckiej Republiki Ludowej?", zaś w ługańskim - "Czy popierasz akt niepodległości Ługańskiej Republiki Ludowej?".

Wcześniej przewodniczący Centralnej Komisji Wyborczej tzw. Donieckiej Republiki Ludowej Roman Lagin ogłosił, że podczas referendum będą działały 53 komisje wyborcze, a wszystkich punktów do głosowania będzie ponad 1,5 tys. Wyniki głosowania zostaną uznane bez względu na frekwencję. Obserwatorów na referendum nie będzie. Nikt się nie zgłosił - powiedział.

Niepokoje już od miesiąca

Niepokoje na wschodzie Ukrainy trwają od miesiąca. 6 kwietnia w Doniecku prorosyjscy separatyści ogłosili powstanie Donieckiej Republiki Ludowej (DRL) i przyłączenie jej do Rosji. Deklarację uchwaliło około 50 ludzi, określających się jako "rada ludowa" obwodu donieckiego.

Z masztu nad siedzibą władz obwodu zdjęto flagę Ukrainy i zamiast niej powieszono czarno-niebiesko-czerwoną flagę DRL. To wówczas właśnie ogłoszono, że dziś - 11 maja - odbędzie się referendum niepodległościowe. Separatyści ostrzegli też wtedy władze Ukrainy przed próbami zablokowania tej inicjatywy.

W odpowiedzi pełniący obowiązki prezydenta Ukrainy Ołeksandr Turczynow zapowiedział akcje antyterrorystyczne przeciwko separatystom, dążącym do oderwania wschodnich regionów kraju.

Wydarzenia, które z Doniecka rozlały się wtedy na Charków i Ługańsk, Turczynow nazwał "drugim po zajęciu przez Rosję Krymu etapem operacji specjalnej prowadzonej przez Moskwę w celu destabilizacji sytuacji na Ukrainie". Ocenił, że Rosja dąży do obalenia władz w Kijowie, nie chce dopuścić do planowanych na 25 maja wyborów prezydenckich i chce rozpadu Ukrainy.

"W referendum może wziąć udział ponad 3 mln wyborców"

Zwolennicy Donieckiej Republiki Ludowej na kilka dni przed referendum zaczęli rozdawać ludziom w Doniecku dwie karty do głosowania. Na jednej z nich widnieje pytanie: "Czy jesteś za przekształceniem Donieckiej Republiki Ludowej w niepodległe państwo?", a na drugiej - "Czy popierasz akt proklamowania niepodległości Donieckiej Republiki Ludowej?".

6 maja, we wtorek, przewodniczący Centralnej Komisji Wyborczej tzw. Donieckiej Republiki Ludowej Roman Lagin oświadczył, że w referendum może wziąć udział ponad 3 mln wyborców.

30 kwietnia wiceprzewodniczący Centralnej Komisji Wyborczej Ukrainy Andrij Mahera poinformował o zablokowaniu dostępu do bazy danych państwowego rejestru wyborców w 14 oddziałach (po siedem w obwodach donieckim i ługańskim). Z powodu ostatnich wydarzeń CKW była zmuszona zamknąć dostęp do bazy danych - powiedział. Przypomniał, że CKW Ukrainy przygotowuje wybory prezydenckie 25 maja.

Mahera podkreślił, że "nie może być mowy o żadnym legalnym referendum w tak zwanej Donieckiej Republice, a referendum może być jedynie ogólnokrajowe lub lokalne".

Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) opublikowała tymczasem nagrania, z których wynika, że strona rosyjska, która - jej zdaniem - koordynowała przygotowania do referendum niepodległościowego, domaga się jego sfałszowania.

Była to rozmowa telefoniczna szefa skrajnie nacjonalistycznego ruchu Rosyjska Jedność Aleksandra Barkaszowa z przywódcą organizacji Prawosławny Donbas Dmitrijem Bojcowem, w trakcie której ten ostatni mówi, że w związku z nasileniem operacji zbrojnej przeciwko prorosyjskim separatystom przeprowadzenie referendum jest niemożliwe. Barkaszow oświadcza na to, że odwołanie referendum będzie oznaczało, że separatyści boją się władz w Kijowie, i mówi, by organizatorzy referendum po prostu napisali, że "89 proc. (wyborców) jest za Doniecką Republiką".

Wyników nie uzna żaden kraj


W środę o odłożenie referendum apelował prezydent Rosji Władimir Putin, który uznał, że stworzyłoby to niezbędne warunki do dialogu narodowego na Ukrainie. Separatyści go nie posłuchali.

Plany przeprowadzenia referendum potępiły Stany Zjednoczone, ostrzegając, że ich wyników nie uzna żaden kraj. W czwartek MSZ Ukrainy uznało, że słowa Putina o potrzebie przełożenia referendum "nie są przejawem dobrej woli, lecz zwykłą farsą". Jakiekolwiek terrorystyczne referenda na wschodzie naszego kraju są bezprawne. () Taki scenariusz był już realizowany przez Rosję na Krymie - stwierdzono.

Premier Ukrainy Arsenij Jaceniuk ocenił z kolei, że oświadczenie Putina jest blefem. To, że Rosja prosi o przeniesienie jakiegoś wyznaczonego na 11 (maja) referendum, oznacza, że rosyjskiemu prezydentowi należy wyjaśnić, iż 11 (maja) żadne referendum na Ukrainie nie było planowane. A jeśli terroryści i separatyści, którzy są wspierani przez Rosję, otrzymali od niej rozkaz, by je przenieść, to są to tylko ich wewnętrzne problemy - podkreślił szef ukraińskiego rządu.

W kwietniu na Ukrainie opublikowano wyniki badań opinii publicznej, z których wynika, że ponad 71 proc. mieszkańców kraju opowiedziałoby się w referendum za państwem unitarnym.

(mal)