"Posłuchajcie żądań własnego narodu, nie zrzucajcie wszystkiego na Rosję" - to komunikat rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych po ostatnich wydarzeniach na wschodzie Ukrainy. Tam grupy separatystów dążą do przyłączenia do Rosji.

Jak relacjonuje korespondent RMF FM w Moskwie Przemysław Marzec, ostrożnie wypowiadają się na razie niskiej rangi urzędnicy Kremla i parlamentu. Jak twierdzą, sytuacja na wschodzie Ukrainy nie przypomina tej z Krymu. To najprawdopodobniej oznacza, że chodzi o niedopuszczenie do przeprowadzenia wyborów prezydenckich, niż wojskową interwencję.

Rosyjskie rządowe media twierdzą jednak, że to cały naród wschodniej Ukrainy prosi Władimira Putina o pomoc. Z kolei ukraińskie media podają, że separatystami dowodzą ludzie dwóch ukraińskich oligarchów Rinata Achmetowa i Ołeksandra Jefriemowa.

W niedzielę prorosyjscy separatyści, którzy - tak jak władze Rosji - domagają się federalizacji Ukrainy, zajęli siedziby władz obwodowych w Charkowie i Doniecku, a także opanowali biura Służby Bezpieczeństwa Ukrainy w Doniecku i Ługańsku. Dziś w Doniecku separatyści ogłosili powstanie Donieckiej Republiki Ludowej i przyłączenie jej do Federacji Rosyjskiej. Zapowiedzieli, że 11 maja odbędzie się tu referendum niepodległościowe i ostrzegli, że jeśli władze w Kijowie spróbują przeszkodzić w jego przeprowadzeniu, zwrócą się do Rosji z prośbą o wprowadzenie na Ukrainę "wojskowych oddziałów pokojowych.

(abs)