W Kijowie zatrzymano rosyjskiego agenta, profesora jednej z uczelni. Miał planować ostrzelanie polskiej ambasady 28 czerwca w Dzień Konstytucji. Miał tego dokonać rakietami sygnałowymi i podrzucić na miejsce zdarzenia symbolikę Prawego Sektora.

Według ukraińskiej Służby Bezpieczeństwa to agent zwerbowany 9 lat temu podczas pobytu w Moskwie. Atak na polską ambasadę miał być prowokacją przygotowaną przez rosyjską Federalną Służbę Bezpieczeństwa, by obciążyć nim ukraińskich nacjonalistów.

Ukraińcy zaprezentowali nagranie przesłuchania, na którym zatrzymany mężczyzna opowiada o swoich zamiarach.

Instrukcje miał telefonicznie otrzymywać z Rosji od opiekuna, niejakiego Aleksandra Wiaczesławowicza. Za atak na polską placówkę dyplomatyczna miał otrzymać 3 tysiące euro.

Zatrzymany agent miał także podczas wyborów prezydenckich 25 maja przedostać się do siedziby Centralnej Komisji Wyborczej i uszkodzić kable elektryczne, co miało utrudnić liczenie głosów. Zadania nie wykonał, bo budynek był zbyt dobrze ochraniany.

Rosyjskie media, jak portal Lifenews.ru, ściśle współpracujące ze służbami specjalnymi Kremla, wyśmiewają doniesienia o podstarzałym uśpionym agencie.

Tymczasem na Ukrainie zatrzymanemu profesorowi grozi sąd za zdradę stanu.

(j.)