​"Nie wolno strzelać do rodaków!" - tak oficer ukraińskich oddziałów wewnętrznych Aleksander Poliszczuk uzasadnia, dlaczego przeszedł na stronę protestujących. Po środowych gwałtownych starciach na Majdanie Niepodległości w Kijowie i śmierci kilkudziesięciu osób, pojawiły się doniesienia o tym, że wielu żołnierzy wojsk wewnętrznych dołączyło do sił opozycji.

Według nieoficjalnych informacji, niektórzy mundurowi oddali się w ręce opozycji w centrum Kijowa. Inni ogłosili, że nie mają już zamiaru utrzymywać porządku publicznego w stolicy Ukrainy i wrócili do swoich regionów. Według tych doniesień, chodzi o dziesiątki, a nawet setki żołnierzy.

Dziennikarz rosyjskiego portalu Lenta.ru, rozmawiał z jednym z oficerów wojsk wewnętrznych, którzy nie chcieli już walczyć z protestującymi. Major Aleksader Poliszczuk opowiada, że w środowe południe zebrał swoich ludzi, 58 mundurowych, na ulicy Gruszewskiego. Tam funkcjonariusze zdecydowali się zmienić front. "Uczyniłem to, co uważałem za słuszne" - podkreśla major. Przyznał, że w Kijowie przebywa już od trzech miesięcy.

Opisuje, jak 19 stycznia głównie jego ludzie ucierpieli podczas starć przed stadionem Dynama Kijów. Tego dnia wybuchły zamieszki z udziałem protestujących i milicji na ulicy Gruszewskiego. Autobus, w którym oddziały Poliszczuka przybyły na miejsce, spłonął pierwszy. W ich kierunku poleciały kamienie i butelki z koktajlami Mołotowa.

Z tego powodu żołnierze wojsk wewnętrznych poczuli mocną niechęć do bojowników. "Mimo to, nie wolno nigdy strzelać do własnego narodu" - powtarza Poliszczuk. 

Lenta.ru

(Bogdan Zalewski, abs)