Poniedziałek zaczyna się w gospodarce od zwiększonej nerwowości. Widać ją zwłaszcza na rynku walutowym. To efekt zaostrzenia sytuacji na Ukrainie i kolejnych rosyjskich działań na wschodzie tego kraju.

W kolejnych dniach waluty, zwłaszcza euro, mogą drożeć. To jednak zależy od tego, jak rozwinie się rosyjska inwazja na Ukrainę.

Zachód nie zamierza bronić Ukrainy, chce za to bronić własnej waluty. Szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi zapowiedział, że jeżeli euro będzie dalej drożało, to bank zacznie mocno interweniować na rynku. Chce drukować dodatkowe euro, żeby obniżyć kurs tej waluty.

Wszystko dlatego, że drożejące euro obniża inflację, czyli wzrost cen w sklepach. Dla europejskiej gospodarki to bardzo groźne i może utrudnić wychodzenie z kryzysu.

Inwestorów martwią także gazowe groźby Władimira Putina. W listach do 18. europejskich przywódców (jeden z nich był skierowany do Polski), rosyjski prezydent ostrzega, że odetnie dostawy gazu na Ukrainę albo przejdzie na system przedpłat, co w praktyce będzie oznaczało to samo. Putin uprzedza również, że wkrótce Ukraina będzie musiała najpierw płacić za gaz, a potem otrzyma dokładnie tyle, za ile zapłaciła.

To może zmusić Polskę do wspierania Kijowa i do przekazywania mu części gazu. W efekcie ucierpieć mogą na tym nie tylko ukraińskie, ale i europejskie firmy, które mogą mieć zmniejszony dostęp do potrzebnego im surowca.

Z drugiej strony, to tylko zachęca Europę do pilnego poszukiwania innych źródeł dostaw ropy i gazu, co akurat jest bardzo w polskim interesie.

Dziś w Luksemburgu na ten temat będą rozmawiać ministrowie spraw zagranicznych krajów Unii Europejskiej.

Oprócz tego, ministrowie mają rozmawiać o możliwym rozszerzeniu listy osób objętych sankcjami w związku z kryzysem na Ukrainie, a także o konsekwencjach ewentualnych sankcji ekonomicznych wobec Rosji.

Przygotują także odpowiedź na wspomniany wcześniej list Putina w sprawie dostaw gazu na Ukrainę.

(abs)