51 osób opuściło siedzibę Służby Bezpieczeństwa Ukrainy w Ługańsku na wschodzie kraju. Okazali się oni prorosyjskimi separatystami, a nie - jak wcześniej podawano - przetrzymywanymi w budynku cywilami. W gmachu pozostaje jeszcze prawdopodobnie kilka osób.

Ostatnie zdarzenia w Ługańsku nie oznaczają zakończenia buntu na wschodzie Ukrainy. Separatyści jednak zgodzili się, by deputowani parlamentu weszli do zajętego przez nich budynku. Negocjował z nimi m.in. kandydat na prezydenta Serhij Tihipko,  który opuścił przed kilkoma dniami klub Partii Regionów obalonego prezydenta Wiktora Janukowycza.

Żadnego zakładnika tu nie widziałem. To, co mówili niektórzy politycy to kłamstwo: ci którzy tu się znajdują, zajmują konstruktywną pozycję, chcą amnestii i jeżeli od tego zaczniemy, to możemy przejść do innych warunków oswobodzenia budynku - mówił Tihipko.

USA: To prowokacje. Mogą być kolejne sankcje

Amerykańskie władze nazywają wydarzenia w Ługańsku prowokacją. W ostrym tonie wypowiada się sekretarz stanu USA, który nie ma wątpliwości, kto kieruje akcją. Dla niego to oczywiste, że to rosyjskie siły specjalne i agenci stoją za chaosem, do jakiego doszło w ciągu ostatnich 24 godzin na wschodzie Ukrainy.

John Kerry ostrzegł Moskwę mówiąc, że jeśli Rosja będzie kontynuować prowokacje, to USA i sojusznicy nie zawahają się, zaostrzyć sankcje. Teraz obowiązują głównie zakazy wizowe. Tym razem - jak mówi Kerry - sankcje mogą dotknąć kluczowe sektory rosyjskiej gospodarki: wydobywczy czy energetyczny. Sekretarz stanu nie sprecyzował jednak, w jaki sposób.

(mal)