Skandal w Kijowie. Ministerstwo energetyki zgodziło się na podpisanie umowy z Rosją, w której Krym określono jako część Federacji Rosyjskiej. Wyjaśnień od swojego ministra zażądał premier Arsenij Jaceniuk.

Skandal dotyczy umowy na dostawy prądu dla Krymu. Nie chodzi jedynie o to, że w kontrakcie półwysep stanowi część Rosji. Jaceniuk żąda wyjaśnień, dlaczego zgodzono się na bezpośredni przesył prądu z Rosji do Donbasu, gdzie trwa operacja antyterrorystyczna i dlaczego ukraińska strona gwarantuje, iż Krym otrzyma tyle prądu, ile będzie potrzebował.

Do aneksji Krymu przez Rosję, której nie uznaje Ukraina i społeczność międzynarodowa, doszło w marcu 2014 roku. Associated Press podkreśla we wczorajszym materiale, że wielu z 2,2 mln mieszkańców Krymu stoi w obliczu niepewnej przyszłości, pełnej problemów dnia codziennego. Dobrobyt, który miał nastąpić dzięki Rosji okazał się odległy. Agencja podkreśla, że krymską gospodarkę dotknęły z jednej strony zachodnie sankcje, z drugiej - opieszałość Moskwy w spełnianiu obietnic dotyczących odbudowy przestarzałej, jeszcze radzieckiej infrastruktury. Ukraina ze swej strony - pisze AP - zdławiła rolnictwo na Krymie, odłączając główny kanał irygacyjny - Kanał Północnokrymski.

Mimo licznych trudności wielu ludzi na Krymie wciąż popiera przyłączenie półwyspu do Rosji. To m.in. mieszkańcy Sewastopola, bazy rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Inni - a są wśród nich przedstawiciele różnych narodowości: Rosjanie, Ukraińcy, Tatarzy, Ormianie - są nadal nieufni lub nawet wrodzy. Tysiące ludzi wybrało wyjazd z Krymu zamiast życia pod rządami Rosji.

Niektóre grupy, w tym Tatarzy krymscy oraz wierni Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Kijowskiego, twierdzą, że obecne władze półwyspu prowadzą wobec nich kampanię zastraszania i brutalności. A według obietnicy prezydenta Rosji Władimira Putina Krym miał być "domem dla wszystkich, którzy tam mieszkają" - przypomina Associated Press.