"W dzisiejszym dniu nie chodzi o pokazanie siły, a o pokazanie jedności" - mówi wysłannikowi RMF FM w Kijowie Mustafa Dżemilew, przywódca krymskich Tatarów, wieloletni radziecki dysydent i tegoroczny laureat polskiej Nagrody Solidarności imienia Lecha Wałęsy. Dziś na Ukrainie Dzień Niepodległości. W Kijowie odbędzie się z tej okazji wielka defilada wojskowa.

Krzysztof Berenda: Na ile ten dzień jest ważny dla Ukrainy i dla Was, dla Tatarów?

Mustafa Dżemilew, radziecki dysydent, przywódca krymskich Tatarów: Jest bardzo ważny. Najważniejszy od lat, ale też niezwykle smutny. Nasi ludzie są zabijani, nasz kraj, Ukraina, jest okupowany. Putin chce nam zabrać nasze dziedzictwo i naszą niepodległość. Właśnie dziś trzeba pokazać, że jesteśmy zjednoczeni.

Myśli pan, że jest szansa, żeby na Ukrainie zapanował wreszcie pokój?

Wierzę, że kiedyś na pewno będziemy mieli pokój, ale Ukraina nie osiągnie tego własnymi siłami. Jesteśmy za słabi. Możemy się bronić, ale żeby pokonać wroga potrzebujemy pomocy. Rosja jest silna. Kreml wysłał na nasze terytorium bandytów. Władimir Putin nie może się pogodzić, że traci swoją strefę wpływów. My nie chcemy z nim walczyć, bo nasi ludzie giną, a gospodarka na tym traci. Naprawdę chcemy rozmawiać, bo Rosjanie to nasi bracia. Niestety oni na razie nie chcą.

Na wschodzie kraju - w okolicach Ługańska i Doniecka - trwają walki z separatystami. Rosyjski konwój humanitarny, który w piątek nielegalnie wjechał na terytorium Ukrainy i dostarczył pomoc prorosyjskim rebeliantom, według władz ukraińskich wywozi maszyny przemysłowe m.in. z donieckich zakładów zbrojeniowych "Topaz". Rosyjskie wsparcie dało separatystom nowe siły; Rosja podała, że przekazała żywność, wodę pitną i agregaty prądotwórcze.

(abs)