Bojownicy proukraińskiego, ochotniczego batalionu "Donbas", którzy wpadli w zasadzkę w okolicy wsi Karłowka w obwodzie donieckiem na wschodzie Ukrainy, wyrwali się z okrążenia - podał dowódca batalionu Semen Semenczenko. Połowa bojowników jest ranna.

"Zasadnicza część bojowników batalionu +Donbas+ przedarła się. 50 proc. składu osobowego odniosło rany, wielu straciło dużo krwi. Ranni zostali przewiezieni na posterunek wojskowy w Krasnoarmijsku" - napisano na stronie Semenczenki na Facebooku, dodając, że poinformował o tym przez telefon.

Dowódca powiedział, że grupie pozostającej w okrążeniu kończy się amunicja i stracono z nią łączność telefoniczną.

"Nie ma możliwości podejścia do nich, bo strzelają snajperzy. Jest potrzebny transporter opancerzony, żeby podjechać do budynku i wywieźć chłopaków(...) W okrążonej grupie prawie wszyscy są ranni" - dodał.

Tymczasem szef Centrum Badań Wojskowo-Politycznych Dmytro Tymczuk, który kieruje nieformalną grupą wywiadowczą "Informacyjny Opór", napisał na Facebooku, że w sztabie sił antyterrorystycznych zapewniono go, iż "są podejmowane kroki" w celu wyprowadzenia z okrążenia pozostałych bojowników.

Jeszcze przed wydostaniem się bojowników z okrążenia Semenczenko informował, że do miejsca bitwy "podjechał transporter opancerzony separatystów, ściągnięto karabiny maszynowe dużego kalibru, rzucają granatami, są ranni". Pisał, że 15 km w stronę Krasnoarmijska jest ukraiński posterunek z czterema transporterami opancerzonymi, ale z powodu snajperów nie można podjechać do otoczonych. "Wszystkie moje prośby do dowództwa sił zbrojnych o przysłanie posiłków pozostały bez odpowiedzi. Dziewięciu rannych przewieziono do szpitala" - pisał rano.

(j.)