Agnieszka Radwańska, która przegrała z Czeszką Petrą Kvitovą 6:7 (4-7), 3:6 walkę o miejsce w półfinale kończącego sezon turnieju Masters w Stambule, nie mogła odżałować straconej szansy. "Od awansu dzieliły mnie tylko dwie piłki. Jak się jednak okazało, to było bardzo daleko" - rozpamiętywała porażkę polska tenisistka.

Tenis nie jest taki prosty. Prowadziłam 5:1 i byłam bliska zamknięcia seta i awansu do półfinału. Jednak od tego momentu Petra zaczęła grać po prostu niewiarygodnie dobrze. Świetnie serwowała, dobrze returnowała i właściwie wszystko jej wychodziło. Niby miałam swoje szanse, ale nie czułam tak naprawdę, że jestem blisko wygrania seta. Przy jej świetnej grze było do tego jednak daleko. Jeśli się ma szanse i się nic z nimi nie robi, to się przegrywa - przyznała Radwańska.

Naprawdę nie sposób stwierdzić, że było blisko, bo od 5:1 po drugiej stronie siatki nagle zaczęła grać zupełnie inna osoba. Dyktowała takie warunki, że było mi naprawdę ciężko. Nie wiem czy Petra wiedziała, że potrzebuję seta do awansu. Trzeba by się ją o to zapytać. W sumie przyjaźnimy się, można tak powiedzieć. No i pewnie będziemy dalej, mimo wszystko - dodała.

Radwańskiej jeszcze nigdy nie udało się pokonać Kvitovej. Przegrała z nią dwukrotnie: w 2009 roku w hali na korcie twardym w Linzu i w czerwcu tego roku na trawiastej nawierzchni w Eeastbourne.

Teraz muszę tu jeszcze załatwić parę formalności, więc trochę czasu zejdzie. Ale później pewnie wybiorę się na jakąś kolację z mamą i siostrą. Do domu wracam w niedzielę, bo w sobotę muszę być w gotowości. Jakby coś się stało którejś z zawodniczek w półfinale czy nie wyszłaby na kort, to ja będę musiała coś tam poodbijać. Mogę wyjść tylko na pokazówkę, żeby wypełnić lukę, taki jest obowiązek tej trzeciej w grupie. Może uda mi się gdzieś wybrać i zobaczyć coś więcej niż tylko korty i hotel. W sumie to początek wakacji - wspomniała Radwańska.

22-letnia krakowianka po raz pierwszy jako pełnoprawna uczestniczka wystąpiła w mistrzostwach WTA Tour. W latach 2008-09 pojechała do Dauhy jako rezerwowa. W stolicy Kataru wychodziła do gry w ostatnich pojedynkach grupowych, zastępując kontuzjowane rywalki.

Cieszę się, że po raz pierwszy mogłam grać w najlepszej ósemce. Chociaż dwa mecze tu przegrałam, to jednak wszystkie trzy stały na wysokim poziomie i były bardzo zacięte. Trochę zabrakło do szczęścia, ale takie ciężkie mecze z dnia na dzień nie zostają bez śladu. Tym bardziej, że wczoraj skończyłam przed północą, a była godzina pierwsza jak stąd wyjechałam. Tak naprawdę jeszcze o godzinie czwartej ostatni raz spojrzałam na zegarek, zanim zasnęłam - przyznała.

Wiadomo było, że tutaj gra się codziennie późno, więc byłam przygotowana na taką sytuację. Ale poprzednie mecze jednak kosztowały mnie trochę sił. Jak się gra godzinę i 40 minut, potem dwie godziny i 30 minut, to to musi w pewnym momencie wyjść. Szczególnie na tej nawierzchni czuć po kościach - zaznaczyła.

Na pomeczowej konferencji prasowej Kvitovą zapytano o to, czy wiedziała, że Radwańskiej potrzebny był do awansu wygrany set. Nie wiedziałam, myślałam, że musi ze mną wygrać - odpowiedziała Czeszka, która w półfinale zmierzy się w sobotę z Australijką Samanthą Stosur. W drugiej parze Białorusinka Wiktoria Azarenka zagra z Rosjanką Wierą Zwonariewą, która miała lepszy bilans gemów od Polki.