"Sama deska kosztuje około tysiąca euro. Do tego dochodzą płyty, wiązania i buty, więc koszty zaczynają rosnąć. A następnie trzeba je pomnożyć razy cztery, bo nasza dyscyplina wymaga tak naprawdę czterech desek. W sumie, za cenę mojego sprzętu można by kupić samochód" – mówi w rozmowie z RMF FM polska snowboardzistka Karolina Sztokfisz. "Jeżeli udałoby mi się wejść do finału, to byłoby super. Do tego będą jednak potrzebne idealne przejazdy – szybkie i bezbłędne technicznie" – dodaje przed startem na igrzyskach w Soczi.

Kacper Merk, RMF FM: Snowboard to jest droga zabawa?

Karolina Sztokfisz, snowboardzistka: Sama deska kosztuje około tysiąca euro. To deska robiona ręcznie, na zamówienie, a nie w jakiejś masowej produkcji. Do tego dochodzą płyty, wiązania i buty, więc koszty zaczynają rosnąć. A następnie trzeba je pomnożyć razy cztery, bo nasza dyscyplina wymaga tak naprawdę czterech desek: treningową i startową do gigantu równoległego oraz taki sam zestaw do slalomu równoległego. W sumie, za cenę mojego sprzętu można by kupić samochód.

Gdy mówimy snowboard, to większość pewnie myśli o akrobacjach na desce, takim freestylu, a Pani ściga się w slalomach. Skąd taka specjalizacja?

Gdy zaczynałam swoją przygodę ładnych kilka lat temu, te akrobacje nie były aż tak popularne. Zresztą, niedługo później na Igrzyskach Olimpijskich błyszczała w gigancie równoległym Jagna Marczułajtis [4. Miejsce w 2002 roku w Salt Lake City - przyp. Red.] i nie ukrywam, że trochę zainspirowała mnie do wyboru dyscypliny. Dopiero z czasem pojawiały się konkurencje akrobatyczne, ale ja zostałam już przy slalomach, które zresztą są bliźniaczo podobne do narciarskich, a ja - jak chyba każdy - też zaczynałam od dwóch desek.

Startuje pani w dwóch dyscyplinach: slalomie gigancie równoległym oraz slalomie równoległym. Czym to się różni?

Najprościej odpowiedzieć, że długością pomiędzy tyczkami, czyli: slalom gigant równoległy charakteryzuje się dłuższym skrętem i jest bardziej techniczny. Z kolei slalom równoległy to więcej tyczek i konkurencja bardziej szybkościowa.

Po jaki wynik jedzie pani na igrzyska?

Jeżeli udałoby mi się wejść do finału, to byłoby super. Do tego będą jednak potrzebne idealne przejazdy.

Idealne, czyli jakie?

Szybki i bezbłędny technicznie. Każda tyczka powinna być pokonana idealnie, bez żadnego opóźnienia, bez przytrzymania deski - jazda musi być płynna.

Co pani już wie o trasie w Soczi? Będzie pani sprzyjać?

Trasa jest długa, jak na nasze realia, bo jeden przejazd będzie zajmował około minuty, a awans do finału oznaczałby konieczność zaliczenia aż dziesięciu przejazdów, więc wynik, w który celuję oznaczać będzie spory wysiłek fizyczny. Co do samego rozstawienia tyczek, to w tej chwili nie da się o tym nic powiedzieć, bo za każdym razem organizatorzy przygotowują trochę inną trasę i my idąc nią rano, przed zawodami, musimy w głowie ułożyć sobie plan, jak pokonać którą z tyczek.

A co z pogodą? Czy panujący w Soczi nadmorski klimat ma dla snowboardzistów takie znaczenie, jak np. dla biegaczy narciarskich?

Ze względu na pogodę, na temperaturę, w ubiegłym roku podczas próby przedolimpijskiej udało się rozegrać tylko jedną konkurencję. W lutym w Soczi termometr pokazywał bowiem aż 15 stopni na plusie. Każdy krok na stoku oznaczał zanurzenie się w wodzie prawie po kolana. Organizatorów czeka trudne zadanie z przygotowaniem trasy, ale zapewniają, że wszystko będzie w porządku.