Wiadomość o śmierci Arka zastała mnie na siatkarskim turnieju. Natychmiast spakowałem się i wróciłem do Ostrołęki – mówi w rozmowie z RMF FM Renisław Dmochowski – pierwszy trener tragicznie zmarłego Arkadiusza Gołasia. W tym tygodniu w księgarniach ukazała się biografia jednego z najbardziej utalentowanych polskich siatkarzy, autorstwa Piotra Bąka. Przed jej premierą Arka Gołasia wraz z trenerem Renisławem Dmochowskim wspominał nasz dziennikarz Paweł Pawłowski.

Wiadomość o śmierci Arka zastała mnie na siatkarskim turnieju. Natychmiast spakowałem się i wróciłem do Ostrołęki – mówi w rozmowie z RMF FM Renisław Dmochowski – pierwszy trener tragicznie zmarłego Arkadiusza Gołasia. W tym tygodniu w księgarniach ukazała się biografia jednego z najbardziej utalentowanych polskich siatkarzy, autorstwa Piotra Bąka. Przed jej premierą Arka Gołasia wraz z trenerem Renisławem Dmochowskim wspominał nasz dziennikarz Paweł Pawłowski.
Arkadiusz Gołaś / SASA STANKOVIC /PAP/EPA

Paweł Pawłowski: Gdzie zastała pana wiadomość o śmierci Arkadiusza Gołasia?

Renisław Dmochowski: Byłem na turnieju w Warszawie, gdzie na AWF był rozgrywany turniej dla właściwie już siatkarskich emerytów. Telefon zostawiłem wtedy w pokoju. Po powrocie z pierwszego meczu zobaczyłem, że mam mnóstwo nieodebranych połączeń. Próbowałem oddzwaniać, ale nikt nie odbierał. Udało mi się w końcu dodzwonić do Darka Werpachowskiego - ówczesnego zawodnika drugoligowego Netu Ostrołęka. On przekazał mi tę informację. Natychmiast się spakowałem i wróciłem do Ostrołęki.

Pan był pierwszym trenerem Arka Gołasia. To pan obserwował, jak  tutaj w tej szkole, w której rozmawiamy, Arek stawiał pierwsze siatkarskie kroki. Wielokrotnie mówiło się, że on wyróżniał się na tle innych zawodników. Jak pan go wspomina jako tego jeszcze młodego siatkarza?

Arek w czwartej klasie trafił do klasy siatkarskiej. Trudno było stwierdzić, że zostanie przy sporcie. Ta czwarta, piąta i szósta klasa były zabawą w siatkówkę. Nawet powiem, że mało wskazywało na to, żeby Arek zainteresował się sportem. Z reguły było tak, że jak graliśmy w piłkę nożną, to on wziął sobie patyczek i porysował sobie gdzieś na tym boisku. Był mało zainteresowany. Natomiast w siódmej klasie, kiedy jego rozwój biologiczny był zdecydowanie na wyższym poziomie, zaczął już powoli być takim  perspektywicznym zawodnikiem. Nikt nie był w stanie określić, że osiągnie taki sukces sportowy. Natomiast od siódmej klasy można było coś już zauważyć. Takie apogeum tego wszystkiego to były zawody w Białymstoku, kiedy Arek był uczniem ósmej klasy. Byliśmy tam wtedy razem z trenerem Lucjanem Łomaczem - tatą Grzegorza obecnego reprezentanta Polski. Arek po raz pierwszy wtedy zaatakował na niesamowitej wysokości. Było to powyżej antenki! Siatka dla młodzika ma wysokość 235 cm, ale dla tak młodych zawodników to było bardzo wysoko.

W pewnym momencie Arkadiusz Gołaś musiał rozwijać się dalej i odszedł do klubu w Warszawie.

Sytuacja w Ostrołęce wtedy była taka, że bardzo ciężko było stworzyć zespół kadeta. Mieliśmy spore problemy organizacyjne i finansowe. Dlatego zacząłem się zastanawiać nad tym, dlaczego by nie próbować pomóc młodemu chłopcu w jego dalszej karierze. Pierwsze o czym pomyślałem to Warszawa, MOS Wola i trener Felczak. Zadzwoniłem, a Krzysztof bardzo szybko zareagował. Spotkaliśmy się z rodzicami, to było dla nich ciężkie, bo każdy rodzic obawia się o 14-letnie dziecko, które raptem z małego środowiska trafia do dużego klubu.

Kiedy Arek Gołaś zaczął grać w reprezentacji kadetów i później tej seniorskiej - pan miał z nim kontakt?

Tak, ale ten kontakt był utrudniony. Jak Arek grał w Częstochowie, to ja jeździłem na mecze do Olsztyna czy do Wołomina, bo wtedy pierwszoligowym klubem była Stolarka Wołomin. Kiedy chcieliśmy porozmawiać, to już wtedy niestety sympatycy nie dali nam takiej możliwości, żeby gdzieś pogadać sam na sam. Natomiast w 2005 roku Arek przyjechał do rodziców i poprosiłem go o to, żeby spotkał się z nami na podsumowaniu sezonu w klubie Net Ostrołęka. Arek zgodził się bez problemu. Pojechaliśmy więc wieczorem na miejsce; następnego dnia pojechaliśmy do prezydenta miasta i wróciliśmy do szkoły. Myślałem, że uda nam się gdzieś czmychnąć i porozmawiać, ale wtedy szkoła stanęła. Wszyscy dowiedzieli się, że na miejscu jest reprezentant Polski i Arek przez następne dwie czy trzy godziny cierpliwie podpisywał autografy. Na koniec pojechaliśmy jeszcze na ostrołęcką halę, żeby ją obejrzeć, bo był to wtedy nowy obiekt.  Dopiero wtedy udało nam się trochę porozmawiać.

Później tej hali nadano imię Arkadiusza Gołasia. Panie trenerze, ostatnie pytanie. Jesteśmy 12 lat po tym tragicznym wydarzeniu. Czy gdzieś ta łezka w oku nadal się kręci?

Kręci się cały czas. My podjęliśmy taką inicjatywę, że co roku organizujemy memoriał Arka. Ta łezka wtedy kręci się w oku najbardziej. W samym turnieju uczestniczy ponad 300 młodych chłopców w kategorii młodzika. Także kręci się... kręci się cały czas.


(mpw)