Już tylko dwa dni zostały do startu siatkarskich mistrzostw Europy. Biało-czerwoni będą chcieli powtórzyć sukces sprzed ośmiu lat, kiedy stanęli na najwyższym stopniu podium. W tamtej ekipie grał między innymi Krzysztof Ignaczak. Podobnie jak inny były wybitny reprezentant Polski, Łukasz Kadziewicz, wierzy on, że nasi siatkarze wywalczą upragniony medal.

Jan Kałucki, RMF FM: Panowie, wierzycie w ekipę De Giorgiego?

Krzysztof Ignaczak (były reprezentant Polski, mistrz świata i Europy): Jasne, że wierzymy - to są nasi koledzy z boiska. Wiemy doskonale,  jaki to jest ciężki kawałek chleba. W tym momencie najprawdopodobniej wszyscy czekają z wielką niecierpliwością na początek mistrzostw i wylewają na treningach siódme poty. Sam pamiętam, jak między innymi z Łukaszem dawaliśmy z siebie absolutnie wszystko na zajęciach. Wracając do pytania - wydaje mi się, że trudno wskazać jednego faworyta. Na mistrzostwach Europy trzeba walczyć do końca. Liczymy, że nasza drużyna pokaże charakter, bo przewidzieć ewentualnej wygranej po prostu się nie da. Na pewno będziemy chcieli oglądać drużynę, która będzie walczyła do upadłego.

Łukasz Kadziewicz (były reprezentant Polski, wicemistrz świata): Podpisuję się obiema rękami pod tym, co powiedział "Igła". Pompujemy balonik przed meczem otwarcia, niektórzy mówią o medalach... Trzeba pamiętać, że nie będzie łatwo o powtórkę z 2009 czy 2014 roku, kiedy organizowaliśmy mistrzostwa świata. Teraz, podobnie jak wtedy, będziemy grać z Serbami na Stadionie Narodowym. Wtedy rozbiliśmy ich 3:0, a niektórzy zastanawiali się, czy rywale aby na pewno wyszli z szatni. Tym razem będzie dużo trudniej. Serbowie odrobili lekcję, są dużo mocniejsi i jeśli miałbym przewidzieć końcowy wynik, to wydaje mi się, że pierwszy mecz będzie kluczowy. Jeśli wygramy z Serbami - zdobędziemy medal.

Powinniśmy więc być optymistami, czy postawić nad naszą reprezentacją znak zapytana?

ŁK: Liga Światowa bardzo nas rozczarowała. Dodatkowo mamy kilka wątpliwości po ostatnim Memoriale Huberta Jerzego Wagnera, więc trzeba to sobie jasno powiedzieć - nie jesteśmy pewniakami. Siatkówka w Europie jest może o jeden szczebelek niżej niż jeszcze parę lat temu, jeśli chodzi o poziom, ale to dlatego, że wszystko się wyrównało. Mamy na dobrą sprawę pięć, sześć ekip, z którymi możemy przegrać i niestety, ale reprezentacja Serbii do tych drużyn należy. Liczymy oczywiście na wielkie rzeczy, ale musimy mieć świadomość, że to jest sport i czasami gorsze samopoczucie, dyspozycja dnia (o której tak dużo się mówi) będą decydowały o detalach, a detale o całym wyniku.

KI: Poza tym musimy też pamiętać o tym, że to właśnie na Starym Kontynencie siatkówka wiedzie prym. Do tej grupy można jedynie dołączyć Stany Zjednoczone, Brazylię i ewentualnie Kanadę. Ja się spodziewam pasjonującego turnieju, który przysporzy nam wielu emocji. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę słabsze występy naszej reprezentacji, to dalej jesteśmy wymieniani w gronie faworytów do medalu. Dlatego po cichu liczymy, że mimo tej metamorfozy będziemy gotowi stanąć w szranki i rywalizować na najwyższym poziomie.

Podczas Memoriału Huberta Jerzego Wagnera można było odnieść wrażenie, że naszej drużynie wróciła wiara w zwycięstwo. Między zawodnikami jest swego rodzaju chemia i ochota do gry. Pesymiści zwracali jednak uwagę, że cały czas szwankuje przyjęcie zagrywki. Dla was ta szklanka jest do połowy pusta czy pełna?

ŁK: Ja jestem po stronie optymistów. Oczywiście, że są braki i wszyscy mają tego świadomość. Gramy jednak u siebie, a ściany pomagają - kibice, atmosfera i wielka mistrzostwa impreza. Jak wspomniałem - Liga Światowa pokazała, że są mankamenty, ale ja nie przypominam sobie reprezentacji, która od początku do końca w tym letnim, kadrowym sezonie prezentowała się bardzo dobrze. "Fefè" (pseudonim De Giorgiego - przyp. red.) dwa razy wygrał mistrzostwo Polski, jest doświadczonym szkoleniowcem. Wie, co robi, wie na kiedy przygotować formę i w pełni mu ufam.

KI: Ja w ogóle myślę, że to, co oglądaliśmy na Memoriale Wagnera jest bardzo dobrym prognostykiem. Ta drużyna zrobiła olbrzymi postęp. Pamiętajmy, że De Giorgi nie tak dawno objął stanowisko pierwszego selekcjonera reprezentacji Polski. Przed Ligą Światową nie miał zbyt wiele czasu na to, aby narzucić swój styl, taki jaki obserwujemy chociażby w ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle. Brak awansu do turnieju finałowego Ligi Światowej dał nam więcej czasu na trening. Mam nadzieję, że ten styl uwidoczni się na mistrzostwach Europy. Przedsmak był widoczny na wygranym przez nas Memoriale Wagnera.

A podobają się wam tak rewolucyjne zmiany w kadrze i łączenie doświadczenia z młodością?

KI: Oczywiście! Tego typu zmiany mogą nam jedynie wyjść na dobre, ponieważ młodzi zawodnicy będą się chcieli pokazać z jak najlepszej strony. To jest naturalna kolej rzeczy, że starsi zawodnicy odchodzą, a w ich miejsce wchodzą ci, którzy jeszcze nie tak dawno byli zaliczani do młodych. To właśnie na ich barkach będzie teraz spoczywać cały ciężar gry. Oni muszą to zrozumieć. Mamy naprawdę ogromny potencjał, aby grać o najwyższe laury.

Grał pan na wypełnionym po brzegi Stadionie Narodowym. Ma pan jeszcze te obrazki przed oczami?

KI: Pamiętam wszystko dokładnie. Nawet te kable, które nam przeszkadzały, kiedy trzeba było wbiec na parkiet i oczywiście stres, który towarzyszył niemal na każdym kroku. To było coś naprawdę niesamowitego. Wchodziliśmy na boisko, a dookoła nas 65 tysięcy kibiców biło brawo i zdzierało gardła. Te momenty zostaną w mojej głowie do końca życia. Mam nadzieję, że polscy kibice będą w stanie raz jeszcze stworzyć niesamowity doping i atmosferę oraz pokazać, że potrafimy znakomicie zorganizować wielką imprezę. Co ciekawe, kilka lat temu Brazylijczycy próbowali skopiować nasz pomysł. Też zorganizowali jakąś siatkarską imprezę na stadionie i nie wyszło tak fajnie, jak u nas w 2014 roku. Poza tym wysłuchanie hymnu a capella przy takiej liczbie kibiców to coś, co mrozi krew w żyłach i powoduje ciarki.

Jak na razie trwają jednak treningi w Spale. Macie jakieś wyjątkowe wspomnienia z tym ośrodkiem?

ŁK i KI: (śmiech)

Już słyszę, że macie!

ŁK: Mamy, mamy. Było ciężko, był stadion, siłownia, sala, las... ale było też wesoło. Obcowaliśmy ze wszystkim, co jest w Spale. Spędzaliśmy tam długie dni, tygodnie, miesiące.... Mamy dużo fajnych i wesołych wspomnień.

Muszę się w takim razie zapytać przynajmniej o jedną historię.

ŁK: Kiedyś trener poprosił nas, abyśmy wrócili o 22.30. Była 22.28 i Krzysztof stwierdził, że "ruszymy biegiem", a było już naprawdę bardzo ciemno. Krzysiek jest trochę niższy, więc biegł, ile sił w nogach i nie zauważył, że ja zderzyłem się z drzewem. Kiedy już dotarł do hotelu i zauważył, że mnie nie ma, wrócił po mnie do lasu. W momencie, kiedy przyszedł na miejsce wypadku, to ja leżałem i byłem uparcie przekonany, że to nie drzewo mnie znokautowało, tylko jakiś trzech gości. Pamiętasz?

KI: Tak -  i dalej nie wiem, co oni mieliby robić w ciemnym lesie! 

ŁK: Tak... było naprawdę wesoło. Spała to świetne miejsce i każdy sportowiec, który tam pojedzie, ma świadomość, że to jest idealny ośrodek do tego, aby przygotować się do imprezy mistrzowskiej.