"Żeby konspirować i nie zwariować, trzeba mieć pewne cechy charakteru. Z jednej strony olbrzymią odpowiedzialność, z drugiej strony - być trochę kozakiem, człowiekiem skorym do ryzyka" - tak czasy konspiracji z okresu stanu wojennego wspomina Zbigniew Janas. Ukrywał się od 13 grudnia 1981 r. do 1984 r. "Widziałem, jak się ludzie wysypywali. Na różnych szczeblach i przy różnej odpowiedzialności, nie wytrzymywali tego" - mówi Janas. "Jesteśmy takim pokoleniem, któremu się udało, które wygrało nie mając w tyle głowy bezpośredniej odpowiedzialności za śmierć młodych ludzi w konspiracji" - podkreśla.

Tomas Skory: Zbigniew Janas, według terminologii stanu wojennego - kolejny przestępca. Człowiek, który się ukrywa.

Zbigniew Janas: Tak jest. Ścigany na dodatek listami gończymi, pięknymi. Jaki ja na nich byłem młody, jak patrzę na te zdjęcia...

Wróćmy do wprowadzenia stanu wojennego, bo od tego się ta pogoń zaczyna. Proszę powiedzieć, jak pan im uciekł 12 grudnia?

A po co ja im miałem uciekać? Wie pan, panie redaktorze, w życiu trzeba mieć trochę szczęścia. Często tak jest, że przypadki decydują, zresztą nie tylko, jeśli chodzi o taką działalność polityczną czy społeczną. Akurat 13 grudnia, byliśmy, można powiedzieć całe kierownictwo "Solidarności", na posiedzeniu Rady Krajowej w sali BHP w Gdańsku. Wychodziliśmy razem, akurat we trzech: Lech Wałęsa, Zbyszek Bujak i ja. Lechu nam mówi: "Uważajcie, Zbyszki, bo coś się dzieje!". On już wiedział, że są wyłączone teleksy, telefony. Myśmy go odprowadzili do samochodu. Ponieważ ja chciałem wrócić do Warszawy w nocy, żeby być rano. Generalnie, z rodziną człowiek nie miał za dużo czasu, żeby pobyć. Poszliśmy więc na stację ze Zbyszkiem Bujakiem. Namówiłem go na to, żeby ze mną poszedł. Bardzo szybko również dostaliśmy informację, bo poszliśmy do Hotelu Monopol, że Janusza Onyszkiewicza aresztowali, co nam powiedziała Joasia Onyszkiewicz obecna. Przyjechał też kierowca od Wałęsy i powiedział, że Lechu siedzi, że jest otoczony jego dom i został aresztowany, więc chyba już oczywiste, że nie mieliśmy wątpliwości, więc od razu daliśmy nogę.

Rozumiem, że odpięliście znaczki i zapuściliście brody, założyliście powyciągane swetry?

Jeszcze nie odpięliśmy znaczków. Poszliśmy na stację. Tam spotkaliśmy Jurka Borowczaka - też historia strajku, bo to jeden z trzech robotników, którzy wywołali strajk w Stoczni Gdańskiej. On uciekł z domu. Chyba wyskoczył przez okno, bo usłyszał, jak do jego kolegi się bezpieka dobija, wywala drzwi, żeby go aresztować, więc nawiał. Spotkaliśmy się na stacji i pierwszą noc całą poruszaliśmy się po Gdańsku we trzech. Pusto było zupełnie. Szukałem swojej koleżanki, u której myślałem, że może się uda nam jakoś zaparkować. Okazało się, że jej nie ma, więc tak jeździliśmy pustymi tramwajami, bo tam takie tramwaje nocne jeżdżą między tymi różnymi posterunkami. Jak się ma trochę szczęścia, to oczywiście się uda, no i się udało. To znaczy, nas nie aresztowali tego pierwszego dnia. Ja zresztą szedłem również do Stoczni Gdańskiej. Tam się zaczynał strajk. Jedyne, co odmówiłem, to wystąpienia publicznego. Od razu wiedziałem, że będę się gdzieś krył i nie chciałem pociągnąć za sobą od razu bezpieki, bo przecież tam byli ci agenci. Więc można powiedzieć kompletnym przypadkiem weszliśmy w stan konspiracji. Pamiętam, że bardzo długo porównywałem konspirację z czasów wojny z naszą konspiracją i to jakie czynniki decydowały o tym, że się udawało w czasie wojny i jakie czynniki decydowały, że się udawało nam. Przecież to jest oczywiste, że ten świat był zupełnie inny. Ta konspiracja również była inna, też dlatego, że u nas nie było struktur wojskowych. To był ruch pokojowy, ale nie tylko. Podobieństwa są oczywiste. To znaczy, tam byli bardzo młodzi ludzie - w tamtej konspiracji - i u nas byliśmy bardzo młodzi, wówczas. Jeśli się popatrzy na to, w jaki sposób myśmy sobie dawali radę, jakich używaliśmy środków, to muszę powiedzieć, że na tamte czasy myśmy mieli najnowocześniejsze środki. Dlatego, że to nawet nie chodziło o to, że to myśmy sami to wymyślili. Myśmy mieli dookoła siebie również bardzo młodych ludzi, którzy knuli, mieliśmy pomoc z Zachodu przecież. To wszyscy o tym wiemy; bez tego byłoby bardzo trudno przetrwać. Efekt był taki, że dysponowaliśmy najnowocześniejszymi na tamte czasu urządzeniami. Na przykład, mieliśmy radia z podsłuchem na bezpiekę i milicję, to znaczy, jak...

Jak coś się działo, to się dowiadywaliście?

Jak coś się działo, to ciekawe, bo Zbyszek Bujak - pamiętam, byłem u niego w mieszkaniu (teraz się przyznaję, kiedyś się nie przyznawałem, bo to tak teoretycznie nam się nie wolno było spotykać, no ale przyjaciele, spotykaliśmy się)...

... to wbrew zasadom konspiracji.

Tak, wbrew zasadom konspiracji. Zbyszek miał takie radio, które stawiał w oknie i ono cały czas przeszukiwało pasma milicyjne i esbeckie. Natomiast ja później dostałem urządzenie, które wyglądało i było normalnym radiem. Czyli jak ja z tym niedużym radiem - tylko, że miało również wmontowany, że tak powiem...

... moduł nasłuchu, na inne częstotliwości...

... czyli ja sobie z takim radiem chodziłem, niby słuchając audycję, bo to było piękne Sony - można to powiedzieć dzisiaj - radyjko, które miało po prostu wbudowany moduł do przeszukiwania oczywiście tego pasma milicyjnego. Nie zwracałem uwagi na siebie. Może to był 1984 rok? Dostałem pierwszy komputerek, który wyglądał jak... Jak się nazywa to urządzenie do liczenia?

Kalkulator.

Taki kalkulator, tylko duży. Taki jakby duży kalkulator, tak? Taki może używany przez matematyków, inżynierów. Ale to był komputerek, gdzie ja miałem dane pewne powpisywane, informacje, które były zakodowane. Na dodatek, był tak skonstruowany, że dosłownie moment wystarczył, żeby wszystko wyczyścić. Miał taki moduł, który powodował, że wystarczyło, abym ja wziął w rękę i pach, wyczyszczał w ogóle wszystko. Czyli ja już wtedy dysponowałem nowoczesnymi urządzeniami. Proszę pamiętać, że konspiracja to w zasadzie młodzi ludzie. Myślę, że w dużej części to jest normalne dla każdej konspiracji. Czyli oczywiście iluś tych starszych dookoła nas było, bo proszę pamiętać, że naszą komórkę legalizacyjną, gdzie podrabiano nam dokumenty (ja zresztą też miałem zdjęcia przez ludzi od Barei robione, lewe dowody), ale te dowody podrabiali nam ludzie z konspiracji AK-owskiej. Oni mieli do tego odpowiedni walizki, przechowane przez ten okres i wszystkie dokumenty mogli nam podrabiać. Czyli gdzieś tam w zapleczu zawsze są ludzie doświadczeni i trochę starsi, natomiast większość tych, którzy prowadzą konspirację i działają, to są bardzo młodzi ludzie. I oni dzisiaj posługiwaliby się urządzeniami oczywiście dla nich charakterystycznymi...

Współczesnymi dla nich...

...które by mieli po prostu w małym palcu. Ja się dzisiaj posługuję wszystkim: internetem, komputerem, tylko że ja się posługuję jak małpa, ale mój syn, który jest w wieku, kiedy ja właściwie zaczynałem działalność w konspiracji - troszkę może starszy, ale mniej więcej w tym wieku - dla niego to jest wszystko w małym palcu, na dodatek on mi to wszystko robi. Jak tylko coś nie tak albo coś trzeba nowego albo z czymś nie mogę sobie dać rady, on przychodzi, pach, pach, pach, pach i to robi. I oni by się właśnie takimi technikami posługiwali. Robiliby to na pewno równie sprawie, a może bardziej sprawnie niż bezpieka, niż te służby, bo one oczywiście by też tego używały. Ale wydaje mi się, że ci młodzi ludzie byliby lepsi od tamtych.

No pewnie tak. Ale załóżmy, że pan ma możliwość posługiwania się współczesnymi technologiami 12, 13 grudnia. Co pan pisze do ludzi? Czy opisuje pan, co się dzieje?

No tak, oczywiście. Po pierwsze opisujemy, co się dzieje. Ja myślę, że te listy od nas, które by się ukazywały gdzieś tam w internecie, byłyby takie same, tylko inną techniką przekazywane niż te listy, które myśmy pisali. Proszę pamiętać, że pierwszy mój list, czytany w Radiu Wolna Europa, to jest, bodajże 15 lub 16 grudnia. To był taki list, który ja napisałem - jeden list napisałem sam, drugi z Wiktorem Kulerskim, moim nauczycielem ze szkoły podstawowej, z którym się ukrywaliśmy i na jednym liście gończym jesteśmy. Wisieć z nauczycielem to fajna rzecz. Młodzież, która słucha tej audycji - nauczyciele są bardzo różni, bywają bardzo fajni. Więc można powiedzieć tak - ten list dotarł, nie wiem, jaką drogą, ale bardzo szybko do Wolnej Europy, bo sam go usłyszałem w Wolnej Europie. Momentalnie. Ja byłem zdziwiony, że tak szybko. Tu prawdopodobnie tempo byłoby trochę większe. Czy on by miał większy zasięg? Nie wiem. Myślę, że wtedy Wolnej Europy, Głosu Ameryki to się słuchało, że tak powiem, powszechnie - to wszyscy słuchali.

To prawda.

To też jest piękne medium. Proszę pana, to nie tylko internet - radio to jest dopiero coś!

Wiemy, że pisałby pan do funkcjonariuszy reżimu, mówiąc tak najogólniej. Wiemy, że pisałby pan do ludzi "Solidarności". A do kolegów współukrywających się co by pan pisał?

Ale do kolegów współukrywających się bym nic nie napisał, dlatego, że - każda konspiracja to wie - mimo wszystkich środków technicznych, najskuteczniejszym tak naprawdę, ale też najskuteczniejszą ochroną i najskuteczniejszym środkiem prowadzącym do celu, to jest indywidualny kontakt. Przecież proszę pamiętać, że myśmy spotykali się od pierwszego dnia de facto. To znaczy, ci, którzy się ukrywali - nas tam niewielu przecież nie zostało aresztowanych, w całym kraju ten główny list gończy za, można powiedzieć, przywództwem krajowym, to było osiem osób. To był jeden list gończy, na którym było osiem osób. Czyli nas było nie tak wielu. W Warszawie, oczywiście, to było chyba czterech nas, z tych kierownictw regionów, no i ja z Ursusa - największego i najmocniejszego zakładu. My żeśmy się uchronili przed aresztowaniem i prawie od pierwszego dnia, od pierwszego tygodnia spotykaliśmy się ze sobą. Oczywiście, potem było to inaczej, dlatego, że początek to nie było przecież struktur, nie było całej tej siatki konspiracji, nie było łączników jeszcze, więc myśmy się sami spotykali i potem bardzo szybko dochodziło do sytuacji, w której umawialiśmy się na spotkanie, łącznicy nas umawiali, wszystko szło przez skrzynki, łącznicy nas przyprowadzali na te spotkania, odprowadzali... No, potem to już po prostu była...

Tu już nie ma miejsca na Twittera?

Wie pan, nie wiem! Prawdę powiedziawszy, ja nie wiem. Aż taki mądry to nie jestem, żeby to wymyślić. Prawdopodobnie byłoby. Gdzieś tam w jakimś miejscu, na jakichś poziomach byłoby. Ale jeśli chodzi o kierownictwo, to ja myślę, że w dalszym ciągu najbezpieczniejszy - mimo wszystko, mimo wszystkich zagrożeń - był ten bezpośredni kontakt. W tamtych czasach myśmy też, oczywiście, nie za często się spotykali, ale jednak regularnie. I to, jak na przykład wychodziły te oświadczenia RKW, to myśmy się za każdym razem spotykali, one były przyjmowane na spotkaniach. To znaczy, one nie były obiegowe. Tak że trzeba jasno powiedzieć - uzgadnianie tego, kto się czym zajmuje w danym momencie, wzywanie do demonstracji, do innych form oporu - to były spotkania nasze, ale też ze strukturami. Konspiracja to jest takie zachowywanie pewnej równowagi między bezpieczeństwem a między, no jednak, że tak powiem, wykonywaniem pracy. Oczywiście było to bezpieczeństwo nie tylko nas, ale to było przede wszystkim bezpieczeństwo naszych struktur, ludzi, którzy z nami pracowali. Konspiracja to jest też praca. To też trzeba uruchamiać te struktury, dawać im zadania, sprawdzać, czy to idzie, czy coś trzeba zmienić, itd. Poza tym ludzie potrzebowali tego kontaktu. Ja wiem, że to było mnie potrzebne jako człowiekowi ukrywającemu się, ale to było też potrzebne ludziom, którzy się ze mną spotykali. Więc można powiedzieć tak: ludzie, którzy trwali w konspiracji, mieli pewne cechy charakteru. Bo żeby w ogóle konspirować i nie zwariować, i nie dać zwariować wszystkim dookoła, to trzeba mieć pewne cechy charakteru. To znaczy, z jednej strony olbrzymią odpowiedzialność, z drugiej strony - być trochę kozakiem, być trochę takim człowiekiem skorym, że tak powiem, do ryzyka też. Bo tu trzeba było zachować pewną taką równowagę, również jeśli chodzi o ryzyko. No bo wie pan, bo inaczej, jak pan dostawał jakiegoś hopla na tym tle, że ciągle pana śledzą i że w ogóle ma pan do czynienia tylko z agentami i tak dalej, to pan by nie był w stanie funkcjonować. Ja to widziałem. Ja widziałem, jak się ludzie wysypywali - kompletnie. Zresztą, na różnych szczeblach i przy różnej odpowiedzialności, nie wytrzymywali tego. Dlatego te lata były takie, że coraz to trudniej było o ludzi. Ludzie się wycofywali, czasami tacy nawet bardzo zaangażowani, wie pan, odchodzili, że tak powiem, do swojego życia. Może czasami nawet lepiej, bo inaczej by tego po prostu nie wytrzymali i mogło to by się źle skończyć. Ale taka jest dokładnie konspiracja, i ona jest niezależna od tego, jakimi środkami technicznymi się pan posługuje.


Ja jednak bym podrążył. Co by pan pisał światu? W krótkich notkach, kilkuzdaniowych.

No, pisałbym, że jesteśmy, trwamy, że ta idea jest żywa. Że niezależnie od tego, ile czasu nam przyjdzie spędzić w więzieniach, to warto o nasze ideały walczyć. Podkreślałbym i pisałbym, że w tych warunkach, w których my jesteśmy, to jest walka pokojowa, bo ona tylko dawała nam szansę przetrwania. I dokładnie to samo robiliśmy. Wie pan, w konspiracji są różni ludzie. Były siły, tak zwane, ekstremalne. Zawsze to tak jest, że byli tacy, co mówili: "Tutaj trzeba przywalić tym komunistom, bić się!". Być może nawet jakieś pojedyncze osoby próbowały się uzbrajać, bo zdarzało się coś takiego. Natomiast liczyło się to, jakie jednak kierownictwo podziemia wyznacza zadania, i jak tę konspiracją kieruje i tym związkiem w konspiracji. Więc ja bym tutaj nic nie zmienił i w tym, o czym pan mówi, to bym pisał, że jednak walka bez przemocy to jest rozwiązanie dla nas, w tych warunkach, które były. Bo ja nie mogłem wykluczyć na początku stanu wojennego, że będziemy musieli działać tak jak konspiracja AK-owska. Bo przecież gdyby nas rozwalali, gdyby rozwalali nasze rodziny, to jest przecież oczywiste, że albo trzeba się poddać albo trzeba by było być gotowym na wszystko. Ta sytuacja potoczyła się tak, jak się potoczyła. Ja nie wartościuję tego, nie mówię, że komuniści byli dobrzy i nas nie rozwalali. Moim zdaniem, oni w pewnych sytuacjach zakładali taki scenariusz. Natomiast tak się ta sytuacja potoczyła również dlatego, że po drugiej stronie mieli przeciwnika, który od początku był nastawiony - no można powiedzieć, ten background miał taki KOR-owski - na walkę bez przemocy, walkę cywilną. Nie było tego elementu wojskowego. I to powodowało, że to tak się potoczyło, jak się potoczyło. Dobrze się potoczyło, panie redaktorze. Żyjemy w wolnym kraju.

Żyjemy.

Żyjemy już tyle lat, borykamy się z problemami, ale to normalne. Myślę, że jesteśmy takim pokoleniem, mówię o tych starych konspiratorach, któremu się udało. Które po prostu wygrało, jednocześnie nie mając w tyle głowy bezpośredniej odpowiedzialności za śmierć młodych ludzi w konspiracji, w walce, itd. Mieliśmy po prostu szczęście.