"Środek nocy, ostra zima. Prowadzono mnie pod pachy w szpalerze wojskowych z karabinami. Sprowadzono mnie do piwnicy, postawiono plecami przy wybielonej ścianie, a z przodu stali żołnierze z bronią. Obawa śmierci była realna" - wspomina Janusz Onyszkiewicz w rozmowie z Tomaszem Skorym. Jeden z założycieli NSZZ "Solidarność" został zatrzymany podczas wprowadzania stanu wojennego. To była noc z 12 na 13 grudnia.


Tomasz Skory: Co Solidarność wiedziała o ewentualnych przygotowaniach do wprowadzenia stanu wojennego? A może były inne plany rozprawienia się z tym ruchem społecznym?

Janusz Onyszkiewicz: Wiedzieliśmy dużo. Baliśmy się trochę, że to może być po prostu kolejna próba, że to się nie musi skończyć stanem wojennym. Docierały do nas informacje np. o blokowaniu naszych telefonów, naszych dalekopisów.

To było już 12 grudnia wieczorem?

To już się zaczęło 12 grudnia wieczorem. Dosyć interesujące było to, że jeszcze przed 12 w nocy korespondenci prasy radzieckiej bardzo mnie wypytywali, jakie są końcowe ustalenia odbywającego się posiedzenia Komisji Krajowej. Prawdopodobnie, aby powiedzieć, że w wyniku tych ustaleń zarządzono stan wojenny od północy. Niestety, ustalenia zapadły dopiero po 12 w nocy.

A wtedy nie było już łączności...

Wtedy już nie było łączności, nie bardzo można je było przedstawić gdzie indziej.

A coś innego zapowiadało rozprawę z Solidarnością?

Myślę, że tak. Po pierwsze, takim sygnałem było rozesłanie zespołów wojskowych do wszystkich instytucji w kraju. W wyglądało to na próbę generalną przed przejęciem pełnej kontroli przez wojsko. Drugim takim elementem było przesunięcie terminu zwolnienia do cywila żołnierzy, którzy odbywali zasadniczą służbę wojskową. A ponieważ ta służba trwała długo, oni nie zostali zarażeni bakcylem Solidarności, bo siedzieli w koszarach.

Panie ministrze, gdyby zastosować dzisiejsze środki techniczne, które pozwalałyby przekazywać informacje, takie jak Facebook, Twitter nasz ulubiony, to jakiego rodzaju informacje byłyby przekazywane przez rzecznika Solidarności przed stanem wojennym?

Myślę, że trudno byłoby przekazać cokolwiek innego niż to, by "być w gotowości". By w razie wprowadzenia stanu wojennego, uruchomić normalne mechanizmy strajkowe. Tego rodzaju informacje byliśmy zresztą w stanie przekazać działającymi jeszcze dalekopisami. Nie było mowy o jakimś działaniu wyprzedzającym stan wojenny. Gdybyśmy je zastosowali, to władza mogłaby powiedzieć, że stan wojenny to właśnie odpowiedź na nasze działania.

Proszę powiedzieć, jak wyglądał pana wieczór 12 grudnia i noc 13 grudnia.

Kiedy wychodziłem po zakończeniu obrad Solidarności ,to oczywiście zastanawiałem się - jak wielu innych - czy stan wojenny rzeczywiście zostanie wprowadzony. Myślałem, czy by gdzieś się nie ukryć? Tylko gdzie? Mogłem pójść do Wałęsy, żeby mnie przenocował, mogłem pójść do Borusewicza. Ale to nie miałoby zupełnie żadnego sensu. Natomiast łomotać w środku nocy do nieznajomych mi osób, prosić o przechowanie w sytuacji, gdy stanu wojennego nie było,? Wyszedłbym na kompletnego durnia. W związku z tym postanowiłem zaryzykować i pójść do hotelu. I to było błędem.

Co się działo potem?

Gdzieś między 2 a 3 w nocy obudziło mnie otwieranie drzwi. Otwieranie drzwi kluczem, nie wyważanie. Pewnie od dyrekcji klucze dostali. Obudziłem się. Otworzyłem oczy, zapalone już było światło. Zobaczyłem osobników w pełnym bojowym rynsztunku, z bronią. Żadnych milicyjnych, ale wojskowych w uniformach polowych. Kazali mi się ubrać. Zabrali mnie do nyski i zawieźli do jakiejś bazy. Wyglądało to wszystko spektakularnie. Środek nocy, ostra zima, dużo śniegu, śnieg zresztą nawet padał. Prowadzono mnie pod pachy w takim szpalerze dwóch linii wojskowych z karabinami. Sprowadzono mnie do piwnicy, postawiono plecami przy wybielonej ścianie, a z przodu stali żołnierze z karabinami. Pomyślałem "oho, czy to już w zasadzie ostatnia rzecz, którą widzę w życiu?" Postałem tam jakiś czas, po czym zabrano mnie na górę. Próbowano mnie przesłuchać, oczywiście odmówiłem odpowiedzi. Pierwsza rzecz, która mnie pozytywnie uderzyła, to pytanie, a właściwie taki komentarz tych, którzy próbowali mnie przesłuchać - sami zagubieni powiedzieli: "Pan rozumie, że my sami też nie wiemy, co się dzieje".

Jakiej treści wiadomości wysłałby pan w takiej sytuacji? Powiedzmy o 2 w nocy, będąc w hotelu, idąc do łazienki, mając telefon?

Nie wiem. Wysłałbym wiadomość: strajk generalny. Ale na to po prostu już nie mieliśmy środków.

Co działo się dalej?

Jak zakończyli próbę przesłuchania, sprowadzili mnie do dużej, kompletnie pustej sali gimnastycznej. Pod ścianami stali żołnierze z bronią, a na środku, na podłodze siedział Jacek Kuroń. Na mój widok zapytał: "Co ty o tym wszystkim sądzisz?" Odpowiedziałem: "No, generałowie się ruszyli". Pokiwał głową i mówi "To co mamy robić?" A ja - "Słuchaj Jacek, nie wiem, co z nami będzie, ja na wszelki wypadek wolę się przespać". Położyłem się i zasnąłem. Kiedy się zbudziłem rano, sala była pełna ludzi z Solidarności. I wtedy powiedziano mi, że generał Jaruzelski obwieścił światu, że wprowadza stan wojenny.

Pan wspomina moment, kiedy stał naprzeciwko szpaleru ludzi w mundurach, z długą bronią. Czy ta obawa śmierci była realna, rzeczywista?

Nie wiem, ale to tak wyglądało - prawdę mówiąc. Piwnica, wybielona ściana, ja jestem plecami do ściany ustawiony, z przodu stoją żołnierze. Co prawda, nie mają broni gotowej do strzału, ale mają ją prawie że na podorędziu. Więc to mogło tak się skończyć. Okazało się jednak, że o ile Solidarność była taką samo ograniczającą się rewolucją, to stan wojenny był też takim trochę samo ograniczającym się stanem wojennym.

Czy potrafi pan wyobrazić sobie, jak wyglądałoby wprowadzanie stanu wojennego w dzisiejszych czasach? Z telefonami komórkowymi, internetem, komunikatorami internetowymi, możliwością przekazywania informacji natychmiast.

To prawda, że dzisiaj są inne możliwości, ale to wszystko można zablokować. Kiedy były zamachy terrorystyczne, pierwszą rzeczą, którą robiły władze, było właśnie blokowanie wszystkich połączeń komórkowych. Blokowanie internetu może być trudniejsze, ale sądzę, że odpowiedni fachowcy od wojny cybernetycznej już tego typu procedury mają przećwiczone i opanowane.

Co działo się dalej? Po tym, kiedy przespał się pan na tej sali gimnastycznej, z siedzącym na podłodze Kuroniem?

Potem zabrali nas do takiego obozu, a właściwie więzienia, ale o nieco łagodniejszym reżimie. Do Strzebielinka. Tam byliśmy już w znacznie większej grupie. Pamiętam, że tam się odbyła cytowana często rozmowa między bardzo radykalnie nastawionym działaczem Solidarności - Sewerynem Jaworskim i Tadeuszem Mazowieckim. Seweryn powiedział Tadeuszowi Mazowieckiemu: "Panie Tadeuszu, mówiłem, że trzeba ostrzej". Na co Tadeusz Mazowiecki: "Panie Sewerynie, mówiłem, że trzeba mądrzej". Więc trzymano nas tam jakiś czas, po czym wywołano najpierw Jacka Kuronia, potem mnie. Skuto nas kajdankami. Ale wywołano też innych. Załadowano nas do helikoptera i zaczęliśmy lecieć. Zorientowałem się, patrząc przez okno, że lecimy nad morze. Zapytałem więc siedzącego obok nas człowieka w uniformie bojowym. Nie wiem, czy był to milicjant czy wojskowy. Pytam się "Gdzie nas wieziecie?". A on: "Do Kaliningradu". Wkrótce się okazało, że raczej nie. Lot za długo trwał. Widać było, że lecimy chyba do Warszawy. Zaczęliśmy więc robić dzikie spekulacje po co nas tam w ogóle wiozą. Pierwsza możliwość - lecimy na jakieś rozmowy, żeby ewentualnie próbować wyjść z tego klinczu politycznego. Druga możliwość - po prostu wszystkich nas wyrzucą z kraju. Ja od razu powiedziałem, że z tej drugiej możliwości cieszę się, i to nawet bardzo, bo kurtkę puchową mam na sobie i dobre, górskie buty. W związku z tym przez Tatry przejdę z powrotem, i tyle tego. Jacek Kuroń mówi "To ja z tobą w takim razie". Od razu uzgodniliśmy, że będziemy się opierać fizycznie przed załadowaniem nas do samolotu, którym chciano by nas wyeksportować. Oczywiście po to, żeby nie było żadnych złudzeń, że my się godzimy na taki krok. Ale to nie nastąpiło. Po prostu, przewieziono nas na Bemowo, a potem już parami porozdzielano po rożnych celach w więzieniu na Białołęce, gdzie spędziłem kolejny rok.

Cały rok?

Nawet trochę więcej niż cały rok. Muszę powiedzieć, że miałem pewną satysfakcję, bo naprawdę, autentycznie wychodziłem ostatni i gasiłem światła na pawilonie.

Panie ministrze, gdyby była możliwość przekazywania z Strzebielinka, a potem z więzienia w Białołęce krótkich informacji - jak teraz na przykład na Twwiterze - co pan by pisał?

Po pierwsze: że żyjemy. Miałem świadomość, że będą najróżniejsze plotki i spekulacje. I takie spekulacje były. Mówili, że nas wywieźli na Syberię, że nas utopili w barce na Zatoce Gdańskiej. Drugi sygnał do kolegów, którzy zdołali się uchronić od aresztowania - "Trzymajcie się". A trzeci? Byłby dosyć trudny. Znaleźliśmy się z jednej strony w sytuacji trudnej, a z drugiej komfortowej. Na nas nie ciążyła żadna odpowiedzialność, bo byliśmy pozbawieni możliwości łączności. I nie mieliśmy dylematów co radzić kolegom. Czy mają organizować strajk generalny, czy zaniechać walki o swobody, czy wrócić do naszych narodowych tradycji i zrobić po prostu powstanie? A gdybyśmy taką możliwość mieli, to zalecalibyśmy twardą walkę dotychczasowymi metodami i nastawienie się na długi marsz.

Czyli nie powstanie, tylko metody pokojowe, bierny opór, demonstracje?

Demonstracje, bierny opór, budowanie społeczeństwa obywatelskiego, coś dzięki czemu Solidarność w końcu jednak osiągnęła sukces. I coś co się sprawdza, bo jak się patrzy na historię skutecznych przewrotów politycznych, to 80 proc. z nich to były przewroty robione metodami Solidarności. A więc przy pomocy demonstracji pokojowych, tak jak np. w Afryce Północnej.

Panie ministrze, na koniec pytanie spekulatywne - jak rozwinęłaby się sytuacja, gdyby stan wojenny nie został wprowadzony?

Krążyła kiedyś w naszych kręgach taka wieść, że w listopadzie Jerzy Urban napisał raport dla generała Jaruzelskiego, w którym przedstawił mu dwa scenariusze. Pierwszy - to wewnętrzna Jałta, drugi - wewnętrzna okupacja. Wewnętrzna Jałta musiałaby polegać na próbie rozgraniczeniu sfer działania opozycji i sfer działania Solidarności jako niezależnego związku i sfer zarezerwowanych dla władzy. Czy tego rodzaju rozgraniczenie mogłoby być trwałe - to inna sprawa. Ale można było podjąć próbę. A wewnętrzna okupacja właśnie została wprowadzona. Myślę, że wtedy sytuacja była szalenie trudna. Dynamika była takiego rodzaju, że już pod koniec listopada było widoczne, że my, Solidarność, i władza, jesteśmy jak postacie z greckiej tragedii. Każdy wie, co musi robić, bo tego wymaga jego system wartości i do tego go zobowiązuje jego dotychczasowa postawa. I wiadomo, że to się musi źle skończyć.

Czyli zmierzaliście ku nieuchronności, która nastąpiła w nocy z 12 na 13 grudnia?

Nastąpiła, ale to w końcu był ogromny sukces. Dlatego, że o ile stan wojenny był świetnie przeprowadzoną operacją wojskową, o tyle okazał się kompletną klapą polityczną. W związku z tym okazało się dosyć dogodnie, nie tylko dla polskich komunistów, ale też w innych krajach, że czołgi na ulicach nie rozwiązują problemów. Jak się to jakoś przebiło, to wszystko poleciało jak domek z kart.

Dziękuję bardzo.