​Na plakacie dwóch uśmiechniętych, młodych mężczyzn. To Karol i Witek, bracia, operatorzy kamery, postaci wymyślone na potrzeby filmu "Powstanie Warszawskie". Ani razu ich nie zobaczymy, ale to oni poprowadzą nas przez tę historię. Historię poskładaną z fragmentów archiwalnych kronik filmowych z sierpnia 1944 roku. Pomysł genialny w swej prostocie wymagał tytanicznej pracy - od wymyślenia spójnej fabuły, przez zbieranie dźwięków z ulicy, po odczytywanie słów z ruchu warg. 9 maja film wejdzie do kin.

Historia ożyła. Gdy rozmawiałam z powstańcami, mówili mi, że dla nich najważniejsze jest to, że młodzi ludzie dostaną dziś ich historię w kolorze i z dźwiękiem. Bo nieme kroniki filmowe, których są bohaterami, zyskały barwę i głos. Jedna z sanitariuszek, dziś urocza 90-letnia białogłowa mówi, że cała młodość stanęła jej przed oczami, że gdy widzi te piękne dziewczyny, znów jest jedną z nich. Udało się pokazać przeszłość tak, że z jednej strony jest ona bardzo realistyczna, a z drugiej strony - niezwykła. Twórcy mieli do dyspozycji króciutkie zapisy różnych codziennych sytuacji - od gotowania posiłków, przez szycie biało-czerwonych opasek, ręczne robienie granatów, po powstańcze śluby czy pogrzeby. Ale ten materiał jest bardzo skąpy. Kamera była wtedy na wagę złota, a operatorzy nie zapuszczali się w bardzo odległe miejsca miasta. Dzięki komentarzom z offu, dzięki listom, które narratorzy piszą do matki i ukochanej jednego z nich, wiemy jak przebiega akcja i dostajemy wskazówki kogo widzimy na ekranie.

Jest w tym filmie kilka ujęć, które bardzo poruszają. Jak scena, w której powstaniec ustala z Niemcem krótki rozjem, żeby można było pozbierać ciała zabitych i przenieść na swoją stronę. I scena, w której dobija się konającego Niemca. I scena, w której powstańcza kamera zagląda na jedno z podwórek i pokazuje dziesiątki ciał zamordowanych mieszkańców Warszawy, a wśród nich tulącą misia dziewczynkę.

Są tym filmie dwie narracje czasowe. W pierwszej części oglądamy przygotowania do Powstania Warszawskiego. Ta część pełna jest teatralizacji, powtarzanych ujęć, prób kamerowych. Wiem, że niektórych to zaskoczyło. Tu wojna, a tu "zabawa w teatr". Ale kronikarze dostali zadanie - pokazać przygotowania. To były czasy, w których nie dało się zaplanować dni zdjęciowych ani ustalić, co chce się filmować. Druga część to zniszczenia po powstaniu. Ich rozmiar poraża. Wystające szkielety budynków, puste okna, ogień, pył i gruz. A operatorzy kamery mają świadomość, że ich najważniejszym zadaniem jest ocalenie taśm i wszystkiego, co udało im się zarejestrować. 

W tym filmie każde ujęcie wymagało pokolorowania, historycznej konsultacji. Twórcy "łowili" dźwięki miasta, powstańczej ulicy, odgłosy wystrzałów i wybuchów. Wiele z tego, co mówią powstańcy udało się odszyfrować dzięki współpracy ze specjalistą odczytującym słowa z ruchu warg. Znany operator filmowy Piotr Sobociński Jr był odpowiedzialny za "uwiarygodnienie" i ujednolicenie naniesionych w postprodukcji barw. Muzykę, która towarzyszy tej opowieści, napisał Bartosz Chajdecki, który ma na koncie m.in. kompozycje do "Czasu Honoru". Autorem pomysłu na fabułę jest Jan Komasa, który kończy pracę nad swoim "Miastem 44". A producentami są Piotr C. Śliwowski i Jan Ołdakowski z Muzeum Powstania Warszawskiego. Marzymy o tym, żeby ten film zobaczył również Zachód. Chcemy, żeby zobaczyli go ludzie, którzy nie wiedzą nic o Powstaniu Warszawskim i chcemy, żeby dzięki temu filmowi się czegoś dowiedzieli - mówi Ołdakowski.

Co ciekawe, Muzeum Powstania Warszawskiego długo szukało producenta tego filmu. Ale nikt nie widział w tym interesu, nikt nie był zainteresowany pomysłem. Więc muzeum postanowiło samo go wyprodukować. Zaryzykowali. Ale jeśli film, co wróżę, odniesie sukces, z nikim nie będą musieli się tym sukcesem dzielić.