A​merykanka Lindsey Vonn, która wywalczyła w Pjongczangu brązowy medal olimpijski w narciarstwie alpejskim, rozsypała prochy zmarłego niedawno dziadka nieopodal trasy zjazdowej. Don Kildow przebywał w tym kraju podczas wojny koreańskiej w latach 1950-53.

Wiem, że powrót w to miejsce byłby dla niego ważny. Jego cząstka na zawsze pozostanie w Korei Południowej - powiedziała Amerykanka, która zajęła trzecie miejsce w zjeździe. 

Wyjaśniła, że prochy rozsypała "kilka dni temu" na kamieniu, który wskazano jej jako niezwykły podczas wizyty w Pjongczangu w ubiegłym roku. Później Vonn, która jest jedną z ambasadorek kończących się w niedzielę igrzysk, otrzymała od Koreańczyków prezenty dla całej rodziny i list z podziękowaniami za służbę Dona Kildowa. Stacjonował on w tym kraju przez dwa lata i zajmował się m.in. budową dróg jako członek Korpusu Inżynieryjnego Armii Stanów Zjednoczonych. 

Vonn była mocno związana z dziadkiem. W okolicach Milton, gdzie mieszkał, zbudował pierwszy narciarski stok i nauczył jeździć jej ojca. 

Gdyby nie dziadek i jego wielkie zamiłowanie do sportu, pewnie nigdy nie zostałabym narciarką. Myślę o nim praktycznie podczas każdego startu - podkreśliła.

Zmarł 1 listopada 2017 w wieku 88 lat. Chciałam wygrać tutaj dla niego. Ale najważniejsze, że był przy mnie blisko - przyznała.

W czwartek Vonn prowadziła po zjeździe do kombinacji alpejskiej, ale nie zdołała ukończyć slalomu i straciła szansę na medal. Był to prawdopodobnie ostatni olimpijski występ w karierze 33-letniej zawodniczki.

(ph)