Oprócz sportowców, Korea Północna wysłała na igrzyska olimpijskie w południowokoreańskim Pjongczangu grupę setek cheerleaderek. Śpiewające i wykonujące układy choreograficzne na trybunach kobiety budzą olbrzymie zainteresowanie. Światowe media nazwały je "armią piękności".

Korea Północna wysłana na zimowe igrzyska olimpijskie 22 zawodników i ponad 200 mających ich dopingować cheerleaderek. Wszystkie śliczne, uśmiechnięte, jednakowo ubrane, wykonujące zgrane układy choreograficzne. Przed podróżą na południe przeszły ostry trening, także psychologiczny.

Mówiono nam, że mamy nie tylko zagrzewać do walki, mówiono nam, że mamy "zdobyć serca wrogów" - ujawniła w wywiadzie dla BBC Han Seo-hee, była cheerleaderka, której kilka lat temu udało się uciec do Korei Południowej.

Kobietom wmawia się, że są żywą reklamą Korei Północnej, nie wolno im zapomnieć, że podróżują ku chwale swojego przywódcy Kim Dzong Una.

W większość członkinie "armii piękności" to studentki w wieku ok. 20 lat, wybrane spośród córek z rodzin lojalnych reżimowi.

Ich występom przyglądają się nie tylko kibice przed telewizorami, ale także dziesiątki tajnych agentów na tylnych krzesłach na trybunach.

Na obiekty olimpijskie są dowożone autobusami z terenu zamkniętego kompleksu hotelowego, gdzie mieszkają. Posiłki jadają w sali balowej, do której są sprowadzane w grupach po 30 osób. Potem są odprowadzane do swoich pokoi, których nie opuszczają.

Za swoje występy w Pjongczangu nie dostają wynagrodzenia. Dla wielu z nich wyjazd za granicę sam w sobie jest przywilejem. 

(j.)