Zgromadzeni na manifestacji w Paryżu członkowie ruchu "żółtych kamizelek" ścierają się z policją, która użyła gazu łzawiącego. „To nowa rewolucja francuska” – twierdzą uczestnicy demonstracji. Według francuskiego MSW, w zamieszkach uczestniczy około 6 tysięcy osób. Jak poinformowała policja, aresztowanych zostało ponad 260 demonstrantów. 110 osób jest rannych, w tym kilkunastu funkcjonariuszy.

Starcia z policją przeniosły się w mniejsze ulice koło Pól Elizejskich. Policja usiłowała zablokować demonstrantom drogę do Pałacu Elizejskiego i do siedziby Zgromadzenia Narodowego. Funkcjonariusze użyli gazu łzawiącego, armatek wodnych i granatów dymnych. Protestujący w odpowiedzi obrzucili ich kamieniami i butelkami.

Gardził pan ludźmi, panie prezydencie. Prowokował nas pan, a więc to wszystko jest pana wina. Zdychamy z głodu, tak jak ci, którzy zorganizowali w przeszłości wielką rewolucję francuską - krzyczał jeden z demonstrantów. 

Być może nie uda nam się zmusić Macrona do dymisji, ale żądamy przedterminowych wyborów, bo władze przestały nas reprezentować - tłumaczył jeden z demonstrantów.

Pod Łukiem Triumfalnym wokół Grobu Nieznanego Żołnierza schroniło się wielu młodych demonstrantów. Wielu z nich zaczęło znowu śpiewać francuski hymn narodowy, niektórzy trzymali w rękach francuskie flagi.

Demonstrujący wznieśli i podpalili także wielką barykadę - złożoną z samochodów, ławek, ściętych drzew, desek i kontenerów ze śmieciami - w najbogatszej, XVI dzielnicy Paryża. Na Alei Focha musiały interweniować szturmowe oddziały policji, by przegonić protestujących. Następnie do akcji wkroczyła straż pożarna. Podpalona została także jedna z agencji bankowych.

Członkowie młodzieżowych band z gett imigranckich pozakładali żółte kamizelki, właśnie po to, by nie można ich było odróżnić od innych protestujących. Są uzbrojeni w metalowe pręty i kije baseballowe - rozbijają witryny i dokonują rabunków. 

Służby usuwają szkody powstałe w całej dzielnicy. Sklepy i agencje bankowe mają porozbijane witryny. Robotnicy próbują pospiesznie zastąpić je płytami pilśniowymi. Strażacy dogaszają podpalone przez chuliganów samochody - wcześniej nie byli w stanie interweniować, bo byli obrzucani kamieniami. Strażacy musieli interweniować blisko 200 razy.

W starciach brali udział zarówno zdesperowani obywatele, którzy nie należą do żadnych ugrupowań politycznych, jak i działacze radykalnej prawicy i skrajnej lewicy. Łączy ich według komentatorów tylko jedno: sprzeciw wobec polityki Emmanuela Macrona. Szef francuskiego MSW Christophe Castaner zaapelował o położeniu kresu fali demonstracji.

Rannych zostało blisko 110 osób.

Przedstawiciele "żółtych kamizelek" zapowiadają kolejną demonstrację w Paryżu za tydzień. 

Starcia zaczęły się przed południem

Do pierwszych incydentów na Polach Elizejskich we francuskiej stolicy doszło około godziny 9 rano. Manifestanci usiłowali sforsować kordon policji, na co członkowie sił bezpieczeństwa odpowiedzieli gazem łzawiącym.

Przebywający na placu przy Łuku Triumfalnym manifestanci - niektórzy zamaskowani i z kapturami na głowach - rozproszyli się po okolicznych uliczkach. W niektórych miejscach podpalono kosze na śmieci.

"Żółte kamizelki" od dwóch tygodni protestują i blokują drogi w całym kraju, wyrażając swój sprzeciw wobec podwyżek podatków od paliwa. Ta decyzja władz jest częścią polityki na rzecz ochrony środowiska rządu prezydenta Emmanuela Macrona.

Francuski minister spraw wewnętrznych udał się na Pola Elizejskie, by podziękować za mobilizację siłom bezpieczeństwa. Podkreślił konieczność "ustrukturyzowania" ruchu "żółtych kamizelek". Obecnie w sporze musimy zaakceptować dialog, jakieś reguły - mówił Castaner - Nie ma porządku publicznego bez reguł ani woli do dialogu. Skrytykował tych, którzy "domagają się spotkania z rządem, a potem odmawiają negocjacji".

Jak podkreślił minister, prezydent Macron i premier Edouard Philippe "właśnie po to zaprosili manifestantów" do rozmowy, głównie do udziału w trzymiesięcznych konsultacjach, by "wysłuchać gniewu" mieszkańców. Ale nie się ustrukturyzują, zorganizują, abyśmy mogli dać im odpowiedzi - dodał Castaner.

Jak zauważa agencja Reutera, władze obawiają się, że pod spontaniczny protest podłączą się członkowie ruchów skrajnych.

(ag, az)