Komunikacja to jedna z rzeczy, która - zdaniem uczestniczących w akcji ratunkowej zalanej Bogatyni - musi zostać poprawiona, by w przyszłości nie dochodziło do podobnych katastrof. Gdy tydzień temu przestały działać telefony komórkowe, a woda zalała wszystkie drogi dojazdowe do miasta, Bogatynia została odcięta od świata.

Zdaniem władz Bogatyni komunikacja zawiodła, jeszcze zanim w mieście pojawiła się woda. Już w piątek wydano ostrzeżenie dotyczące niebezpieczeństwa związanego ze zbliżającymi się ulewami i groźbą powodzi. Jak przekonuje burmistrz Andrzej Grzmielewicz, do jego urzędu taka informacja nie dotarła. Proszę pokazać mi chociaż jeden faks, który przyszedł na mój urząd i powiadomił mnie o tym, że coś się dzieje - mówi burmistrz. Jednak są dowody wysłania faksów. Sprawa ma zostać wkrótce wyjaśniona.

Sytuacja nie poprawiła się nawet, gdy przywrócono komunikację za pośrednictwem telefonów komórkowych. Zdaniem jednego z wolontariuszy Alberta Gryszczuka, widać to było chociażby w trakcie organizowania dostaw żywności do miasta. Poinformowaliśmy burmistrza o tym, że znaleźliśmy drogę, którą można prowadzić transporty i że potrzebne są chleb i woda, bo w niedzielę po prostu ludzie nie będą tam mieli co jeść. Okazało się, że jedynym miejscem, w którym możemy się w to zaopatrzyć jest sklep w Zgorzelcu - mówi Gryszczuk.

Nikt w porę nie zadzwonił, by zorganizować pieczywo dla prawie 20-tysięcznego miasta.