Burmistrz Bogatyni odpiera zarzuty szefa MSWiA. Minister Jerzy Miller publicznie zaatakował władze Bogatyni, że "przespały" ostrzeżenie przed wielką wodą. Nie wpłynął do nas żaden faks ostrzegający przed niebezpieczeństwem - odpiera burmistrz, który chce jak najszybciej znaleźć odpowiedź na pytanie, co jest winne tragedii.

Burmistrz Andrzej Grzmielewicz twierdzi, że te zarzuty są kompletnie bezzasadne. Po pierwsze nie zdawali sobie sprawy, że grozi im jakakolwiek powódź. Proszę pokazać mi chociaż jeden faks, który przyszedł na mój urząd i powiadomił mnie, że coś się dzieje. (...) Wszystko było dobrze. Nagle, w pewnym momencie pojawiła się fala nie wiadomo skąd - tłumaczy burmistrz.

Poza tym, jak wyjaśniał Grzmielewicz, miasto dostało tylko jeden telefon ostrzegający przed deszczem i możliwymi komplikacjami. Tymczasem woda zaledwie w ciągu godziny zmyła z powierzchni ziemi kilkadziesiąt domów. Chociaż byśmy ustawiali miliony worków z piaskiem, to zaraz by się okazało, że te worki mogłyby być niebezpieczeństwem, bo zostałyby zmyte, a stanowiłyby zagrożenie, ponieważ płynąc dalej tworzyłyby kolejne zniszczenia - opowiadali mieszkańcy.

Burmistrz Bogatyni jest przekonany, że to nie deszcz doprowadził do tak olbrzymich zniszczeń, a tama, która pękła w Czechach. Grzmielewicz chce jak najszybciej dowiedzieć się prawdy.

Jeśli masz zdjęcia i filmy z zalanych terenów, prześlij je na Gorącą Linię RMF FM Umieścimy je w naszym serwisie [ZOBACZ GALERIĘ ZDJĘĆ]