Koszykarze Śląska Wrocław przegrali u siebie z Kingiem Szczecin 65:92 w drugim meczu finału Energa Basket Ligi. Rywalizacja przeniesie się teraz do Szczecina i być może już 9 czerwca zostanie wyłoniony nowy król polskiej ekstraklasy koszykarzy.

Po porażce w pierwszym meczu Śląsk Wrocław, aby nie znaleźć się pod ścianą, musiał w niedzielę wygrać. Tymczasem spotkanie zaczęło się od szybkiego 7:0 dla Kinga. I podobnie jak w piątkowym spotkaniu, wrocławianie mieli duże problemy z wypracowaniem sobie czystej pozycji rzutowej, bo rywale bronili bardzo agresywnie i nie odstępowali nawet na moment.

Po tym, jak za trzy trafił Bryce Brown, trener Ertuğrul Erdoğan poprosił o czas. Chwilę po wznowieniu gry z dystansu trafił Zac Cuthbertson i było już 13:0. Dopiero wtedy pierwszy punkt zdobyli wrocławianie i to z linii rzutów osobistych. Z gry gospodarze znaleźli drogę do kosza, kiedy na tablicy do końca kwarty pozostawały trzy minuty i 33 sekundy. Celnym rzutem popisał się Aleksander Dziewa i było 19:7 dla Kinga.

Ekipa z Wrocławia uspokoiła grę, zaczęła odrabiać straty i po trafieniu Jeremiaha Martina było już tylko 12:19. Końcówka kwarty ponownie należała jednak do gości. Przy biernej postawie Śląska w defensywie z dystansu trafił m.in. Cuthbertson i było 14:27.

Wystarczyły 122 sekundy drugiej kwarty i King prowadził już tylko 27:21. Zdenerwowany trener Arkadiusz Miłoszewski poprosił o czas. Po wznowieniu gry Tony Meier dał sobie zabrać piłkę Jakubowi Niziołowi i faulował, próbując ratować sytuację. Sędziowie odgwizdali przewinienie niesportowe i kilka chwil później było już 26:27. Do remisu doprowadził Jeremiah Martin (29:29) i mecz niejako zaczynał się od nowa.

Od tego momentu na parkiecie trwała wyrównana walka, a nawet bitwa, bo oba zespoły bardzo twardo broniły. Wystarczy wspomnieć, że od stanu 32:32 goście na siedem kolejnych punktów pięć zdobyli z linii rzutów osobistych. Śląsk odpowiedział dwoma skutecznymi akcjami Vasy Pušicy i w połowie meczu było 36:39.

King prowadził jednak nie dzięki lepszej skuteczności z linii rzutów osobistych, bo tu górą był Śląsk, ale za sprawą rzutów za trzy. Po dwóch kwartach miał ich siedem celnych na 14 oddanych, a gospodarze cztery na 12.

W trzeciej odsłonie trwała wyrównana walka, ale cały czas minimalnie prowadził King. Tylko do czasu. Przy stanie 43:50 Śląsk zepsuł akcję, a w odpowiedzi świetnie dysponowany w niedzielę Cuthbertson trafił za trzy i goście odskoczyli na dziesięć oczek. Kilka chwil później Amerykanin dorzucił kolejną "trójkę", a następnie Brown zabrał piłkę Martinowi i skutecznie wykończył kontratak (43:58).

To był kluczowy moment spotkania. Śląskowi bardzo trudno przychodziło zdobywanie punktów, a rywalom - skąd by nie rzucali i nieważne z jakiej pozycji - piłka lądowała w koszu. Po kolejnej trójce Cuthbertson wykonał gest, jakby chciał powiedzieć: "nie wiem, jak to się dzieje, ale wpada".

Czwartą kwartę szczecinianie zaczęli prowadząc 66:51 i tylko kataklizm albo wyjątkowe rozluźnienie w obronie mogły im odebrać zwycięstwo. Na to drugie nie pozwolił trener Miłoszewski, który cały czas mocno gestykulował przy linii bocznej i podpowiadał swoim zawodnikom.

King wygrał ostatecznie 92:65 i tylko dwa kroki dzielą go od mistrzostwa Polski. Rywalizacja przeniesie się teraz do Szczecina i być może już 9 czerwca zostanie wyłoniony nowy król polskiej ekstraklasy koszykarzy.

Drugi mecz finałowy: Śląsk Wrocław - King Szczecin 65:92 (14:27, 22:12, 15:27, 14:26).

Stan rywalizacji play-off (do czterech zwycięstw): 2-0 dla Kinga. Trzeci i czwarty mecz zostaną rozegrane w Szczecinie 7 i 9 czerwca.

Śląsk Wrocław: Jeremiah Martin 16, Aleksander Dziewa 11, Justin Bibbs 9, Vasa Pusica 8, Ivan Ramljak 7, Jakub Nizoł 7, Szymon Tomczak 5, Arciom Parachouski 2, Łukasz Kolenda 0, Donovan Mitchell 0;

King Szczecin: Zac Cuthbertson 24, Bryce Brown 21, George Hamilton 11, Tony Meier 8, Phil Fayne 8, Andy Mazurczak 6, Filip Matczak 6, Konrad Szymański 4, Kacper Borowski 2, Mateusz Kostrzewski 2, Maciej Żmudzki 0, Konrad Rosiński 0.