"To jak wysyłka na emeryturę, prawda? We wszystkich dziedzinach to zauważyłem - w filmie, w sztuce. Jak komuś dają nagrodę za całokształt, to znaczy, że już bye, bye - do widzenia. Ale ja tak tego nie traktuję, bo góry są na szczęście takie, że można w nich działać do końca życia. Myślę, że to nie jest jeszcze mój koniec” - tak Krzysztof Wielicki dla RMF FM komentuje prestiżową nagrodę, którą odebrał podczas 24. Festiwalu Górskiego imienia Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju. Wybitny polski himalaista został wyróżniony Złotym Czekanem za całokształt dokonań górskich przez międzynarodowe jury złożone ze wspinaczkowych legend. W rozmowie z naszym dziennikarzem Michałem Rodakiem ujawnia, gdzie prawdopodobnie trafi ta statuetka. Opowiada też między innymi o wyborze składu zimowej wyprawy na K2, planowanej na przełom 2020 i 2021 roku.

Michał Rodak: Złoty Czekan za całokształt górskich dokonań trafi w godne miejsce w domu czy raczej gdzieś do piwnicy?

Krzysztof Wielicki: Właśnie nie wiem, co z tym Złotym Czekanem zrobić, ponieważ moja żona wszystko wyrzuca mi na strych. Nie pozwala, żeby w domu wisiały jakieś rzeczy, ale pomyślałem sobie właśnie o tym, że zadzwoniła do mnie pani od prezydenta Katowic. Powiedziała, że jednak będzie realizowany projekt, tak na razie w cudzysłowie, "Muzeum Kukuczki". To ma być ściana wspinaczkowa, większy obiekt...

Centrum Himalaizmu...

Tak, Centrum Himalaizmu oparte głównie jeszcze o dokonania Jurka Kukuczki. Pomyślałem, że skoro tam będzie muzeum, to kto wie, czy to nie będzie dobre miejsce. Ja mam parę rzeczy już w różnych muzeach, może warto to pozbierać. Być może ten Złoty Czekan właśnie tam się znajdzie.

To rzeczywiście może być godne miejsce dla takiej statuetki.

I w ogóle godna inicjatywa, bo to ma być obiekt o powierzchni około 3 tysięcy metrów kwadratowych i to w tym miejscu, gdzie się Jurek urodził - na zbiegu ulicy Markiefki w Katowicach.

Dobrze też, że takie centrum powstanie właśnie na Śląsku.

Świetny pomysł, bo tak, jak mówiłem - to nie chodzi tylko o samą część muzealną, pamiątkową, ale też o edukacyjną, o ścianę, żeby to też pracowało dla młodych ludzi, by przychodzili, spotykali się. W dzisiejszej dobie ludzie się kontaktują tylko przez internet, a tam w centrum miasta będą mogli przyjść i się spotkać. Jest to miejsce na różne eventy, spotkania, konferencje, festiwale. Coś bardzo ważnego. Wpisuje się nie tylko w sportowy element alpinizmu, ale zarazem też kulturowy. To jest równie ważne, bo dla nas to nie jest tylko sport, ale również "social" i kultura.

Taka nagroda, gdyby dodatkowo uzupełniła tę ekspozycję, to byłoby idealnie. Jak wiele ona dla pana znaczy? Jest dużym docenieniem czy też pan nie przywiązuje do niej szczególnej wagi?

Jest docenieniem. Znalezienie się w gronie tych ludzi, którzy ten Złoty Czekan za karierę otrzymali, to dołączenie do samych wybitnych postaci. Ja jestem jeszcze z takiego pokolenia trochę patriotycznego i patrzę na to jako na docenienie Polaków. Wojtek Kurtyka dostał przecież wcześniej Piolet d'Or (Złoty Czekan - przyp. red.) i teraz ja, czyli jest dwóch Polaków. Tam jest dwóch Polaków, dwóch Włochów, dwóch Anglików i dwóch Amerykanów. Jest taka równowaga. Patrząc z tego punktu widzenia, to uważam też, że to jest taka próba docenienia całego polskiego alpinizmu lat 70., 80., 90., gdy byliśmy naprawdę bardzo mocni w Himalajach. To tak trochę cieszy, bo to nagroda oczywiście honorowa, prestiżowa, ale ważna. Być może dla młodych też to jest element, który spowoduje, że jednak pomyślą, że warto być w takiej grupie ludzi wyróżnionych.

Odbiera pan to wyróżnienie jako takie podsumowanie swojej kariery, czy chce pan jednak pokazać: "Ja przecież jeszcze nie będę kończył"?

Troszeczkę tak, bo to jest tak, jak wysyłka na emeryturę, prawda? We wszystkich dziedzinach to zauważyłem - w filmie, w sztuce. Jak komuś dają nagrodę za całokształt, to znaczy, że już "bye, bye", do widzenia. Ale ja tak tego nie traktuję, bo góry są na szczęście takie, że można w nich działać do końca życia. Jest tylko ewentualnie kwestia obniżania poprzeczki, ale to jest taka jedna z nielicznych dyscyplin okołosportowych, tak to nazwijmy, które można uprawiać do końca życia, bo w różnych dyscyplinach to różnie bywa - trzeba w nich kończyć wcześniej karierę, natomiast tu tylko można. Myślę, że to nie jest jeszcze mój koniec. Zresztą jeździmy w góry cały czas, bo góry wypełniają już całe nasze życie. To nie jest tylko tak, że urlop i góry, tylko w ogóle żyjemy z tymi górami. Z pasji nie da się zrezygnować.

Patrzy pan na te nagrody, na Złote Czekany dla wspinaczy za najwybitniejsze osiągnięcia z ostatniego roku na świecie i jest panu trochę żal, że nas, Polaków, ciągle tam nie ma?

To, co zrobili Słoweńcy (Ales Cesen i Luka Stażar oraz Brytyjczyk Tom Livingstone odebrali nagrodę za zdobycie siedmiotysięcznika Latok I w Karakorum od strony północnej - przyp. red.), to jest rzeczywiście duża rzecz. Im się ta nagroda należała. U nas są pojedyncze osoby, które robią wielkościanowe wyprawy. Piolet d'Or głównie skupia się na takich przejściach, które wnoszą coś nowego, czyli na wielkościanowych, trudnych wspinaczkach. Jest przecież Marek Raganowicz, Marcin "Yeti" Tomaszewski... Ocieramy się ciągle o taką nagrodę, ale jeśli chodzi o tę przyznaną dla Słoweńców, to uważam, że chłopcy zasłużyli.

W obliczu wielkich tłumów na ośmiotysięcznikach w szczycie sezonu, jak teraz jesienią na Manaslu, pana zdaniem właśnie eksploracja tych pięcio-, sześcio-, siedmiotysięczników, co niektórzy robili tego lata to...

...ja na przykład też. Ja też wolę jechać w Hunzę, gdzie w promieniu 50 kilometrów nie ma człowieka.

...i to jest przyszłość w obliczu komercji na ośmiotysięcznikach?

Komercja będzie szła swoją drogą, ale ona nie dotyczy ludzi, którzy się sportowo wspinają. To raczej dotyczy ludzi, którzy uprawiają turystykę - są sprawni, chcą wejść na najwyższy szczyt. To się przeniosło teraz na Manaslu. Zwykle było to Czo Oju, ale teraz są tam problemy z Chińczykami, więc wszyscy się przenieśli na Manaslu. To dosyć łatwa góra i to robią. My tam nie musimy jeździć. Jest tyle innych wspaniałych miejsc w górach, że trzeba po prostu zostawić niektóre tej komercji, bo oni tam będą jeździć, a samemu wybierać się gdzie indziej.

Tego lata na przykład Amerykanie weszli na dziewiczy siedmiotysięcznik Sherpi Kangri II w Pakistanie, a Francuzi jako pierwsi zdobyli Risht Peak (5960 m - przyp. red.)...

Był też przecież wcześniej David Lama, prawda? (jako pierwszy zdobył Lunag Ri w Himalajach; razem z Jessem Roskelleyem oraz Hansjoergiem Auerem zginął wiosną podczas wspinaczki na Howse Peak; Lama i Auer także zostali w tym roku nagrodzeni Złotymi Czekanami, a statuetki odebrali w Lądku-Zdroju ich bliscy  - przyp. red.). To pokazuje, że ludzie już właśnie szukają takich miejsc, gdzie jeszcze można dokonać sportowego wejścia, ale niekoniecznie musi być to 8000 metrów.

Ekipa Polskiego Himalaizmu Zimowego jako pierwszy cel przygotowań do zimowego K2 2020/2021 wybrała tej jesieni Lhotse. To był dobry pomysł? (rozmowę przeprowadzono przed ogłoszeniem 23 września zakończenia tej ekspedycji z powodu złych warunków - przyp. red.)

Miała być to jedna z wypraw - bo zakładamy, że jeszcze będą ze trzy co najmniej albo cztery przed zimowym K2 - które mają wyselekcjonować grupę dobrze wspinających się młodszych ludzi. Robili oni wcześniej fajne rzeczy, ale trzeba ich sprawdzić na wysokości. Lepiej mieć ludzi sprawdzonych na wyprawie. Większość z nich nie wspinała się wysoko, poza Alpami czy Kaukazem. Różnie bywa, czasem genetyczne sprawy decydują, że ktoś się dobrze czuje na wysokości. Najbliższą zimą chcemy sprawdzić dosyć dużą grupę ludzi na wspinaniu zimowym w Pakistanie, gdzieś w Karakorum.

To będzie jakiś siedmiotysięcznik?

Tak, chcemy wybrać siedmiotysięczny szczyt. Robimy to po to, by złapali tę atmosferę zimowego wspinania, bo nie każdy się do niego nadaje. Mam nadzieję, że po takich testach się okaże, że wyodrębnimy jakąś grupę czterech, pięciu, może sześciu osób z młodszego pokolenia, które będą chciały się zmierzyć z K2 zimą. Niestety to nasze pokolenie odeszło, a to było bardzo duże pokolenie. To tak, jak teraz mamy 40 świetnych siatkarzy, a może się okazać za 3-5 lat, że zostanie tylko 15... To jest taka sinusoida.

Wcześniej, w tym roku, ale może nie całkiem pod szyldem PHZ, była zakończona sukcesem i trochę niezauważona szerzej wyprawa na Nanda Devi East w 80. rocznicę pierwszej polskiej ekspedycji w Himalaje.

Ona też była w ramach PHZ zrobiona, ale przy okazji chodziło o 80-lecie tego dokonania, które uważam, że było jednym z ważniejszych w ogóle dla przedwojennego alpinizmu. Pierwsze wnioski z tej tegorocznej wyprawy już mamy.

Ktoś z tamtego składu może wskoczyć na dłużej?

Myślę, że Wojciech Flaczyński. Może też Filip Babicz, chociaż tam się źle czuł, ale jest mocny. Tutaj liczę na Wojtka Flaczyńskiego, może Jarek Gawrysiak. Zobaczymy.

Nasz zespół jest szykowany na sezon 2020/2021, a - jeśli chodzi o nadchodzącą zimę - wiadomo, że teraz w Karakorum wybiera się Denis Urubko razem z Donem Bowie.

Denis cały czas pierwotnie planował tylko Broad Peak, ale wiedząc o tym, że Szerpowie chcą się z jakimś Islandczykiem i Chińczykiem wybrać na K2 zimą, byłby głupi, gdyby z tego nie skorzystał. Myślę, że wejdzie na Broad Peak, ale nawet gdyby nie wszedł, a dotrze bardzo wysoko, to pomyśli wtedy o dołączeniu do próbujących wejść na K2. Dobrze kombinuje, a co będzie - to tak 50 na 50.

Przy odpowiedniej aklimatyzacji z Broad Peaka i przy dozie szczęścia może tam rzeczywiście spróbować ataku...

Może się tak zdarzyć, aczkolwiek problem polega na tych oknach. Jeśli trafi w dobre okno pogodowe - trzydniowe, czterodniowe - to okej, ale jak będzie miał jedno okno dwudniowe, to nie da się tak wejść w ciągu dnia i zejść w ciągu dnia z K2. Nie ma możliwości. Nawet Denis tego nie zrobi.

Z tego, co pan wie, to ktoś jeszcze w tym roku poważnie myśli o ruszeniu pod K2 czy tylko te dwie ekipy?

Była jeszcze mowa o jakichś Francuzach bez większego doświadczenia, ale to ucichło. Myślę, że jak na razie to jest tylko ten Don Bowie z Denisem oraz Szerpowie z Islandczykiem i Chińczykiem. Życzymy im wszystkiego najlepszego. Niech walczą, niech wracają szczęśliwie.

Alex Txikon tym razem odpuścił kolejną wyprawę. Zdziwiło to pana?

Nie, nie zdziwiło mnie. Alex też kombinuje. To jest pewnie taka taktyka.

Wiem, że rozmawialiście przy okazji spotkania w Zakopanem. Wiem też, że nie wyklucza powrotu pod K2 zimą za rok. Jest rozważana opcja jego współpracy z Polakami?

W najgorszym przypadku to zaprosimy wszystkich - od Simone Moro po Wasilija Piwcowa - do wzięcia udziału w międzynarodowej wyprawie na K2. Ciekawe kto odmówi. Myślę, że część z nich odmówi, ale spotkałem Dmitrija Gołowczenkę (dwukrotny zdobywca Złotego Czekana; w tym roku razem z Siergiejem Niłowem pokonał dziewiczą wschodnią ścianę Jannu [7710 m] w Himalajach - przyp. red.). Jest bardzo chętny i powiedziałbym, że oczy kieruję na Wschód.

Tamtejsi wspinacze chętniej skorzystają z zaproszenia?

Jeszcze nie muszą walczyć tak o PR, jak Simone, Denis czy Alex.

Rozumiem, że wersja zakładająca umiędzynarodowienie składu, o której rozmawialiśmy wiosną, jest ciągle aktualna.

Ciągle jest aktualna. Chyba że zbudujemy bardzo mocny polski team, ale tego nie wiemy. Dajemy sobie na to 1,5 roku, żeby zobaczyć czy rzeczywiście to się uda. Wie pan, jechać na wyprawę z góry wiedząc, że nie wejdziemy, to tak trochę nie bardzo... Muszę mieć jakąś pewność, że mamy większe szanse, że jest duża szansa. Właśnie dlatego budujemy ten zespół.

Jeśli pojedziemy w międzynarodowym składzie, to PR-owsko to bardzo dobrze zabrzmi w dobie jednoczenia - Europa, wspólny wysiłek, solidarność. To by się wygrało medialnie. Wtedy mówiłoby się o jednym międzynarodowym zespole, a nie że K2 tylko dla Polaków, bo to nie jest prawda.

Nie boi się pan, że ta medialność tematu doprowadzi do organizacji wypraw komercyjnych na K2 zimą?

Zimą to na pewno nie. Zimą nie ma szans, żeby ktoś ruszył. Latem już powoli się tam Szerpowie pojawiają.

Bariera finansowa jest odstraszająca?

Tak, ale poza tym - mając w perspektywie wyjazd zimą - ludzie myślą logicznie, że mają małe szanse. Bez sensu płacić tyle pieniędzy, żeby nie wejść. Nie sądzę, żeby tam to zawitało.